Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Piekielne autentyki LVIII - kobieta, która przeczytała cały internet

81 970  
249   53  
Jestem kontrolerem biletów. W Warszawie najpopularniejszym rodzajem biletów są bilety 20-minutowe. Ważne są one 20 minut od momentu skasowania i są tańsze od jednorazowego.

Wielu pasażerom zdarza się celowo lub nieświadomie przekroczyć ten czas. Jeżeli bilet jest przeterminowany o nie więcej niż 5 minut, to odpuszczam takim pasażerom.

Ok. godziny 17 podczas kontroli biletów, pasażer wręczył mi do kontroli bilet 20-minutowy. Bilet stracił ważność o godzinie 8.40. Początkowo pomyślałem, że pasażer przez pomyłkę dał mi niewłaściwy bilet. Ale nic bardziej mylnego.
Poinformowałem pasażera, że jego bilet jest już od kilku godzin nieważny i zaproponowałem opłatę na miejscu.
- Jaką opłatę? Ja nic nie będę płacił! Mój bilet jest przecież ważny.
- Bilet stracił ważność o 8.40.
- Nie proszę pana. Rano jechałem autobusem i skasowałem bilet. Podróż zajęła mi 8 minut. Teraz wracam. Zostaną mi jeszcze 4 minuty do wykorzystania.

Przyznam, trochę mnie zatkało.

- Skoro nie chce pan zapłacić na miejscu, to poproszę o dokument tożsamości ze zdjęciem.
- Nic panu nie dam! Pan nie znasz przepisów! Ja studiuję prawo i ja wiem jakie są przepisy!
Pasażer zmiękł dopiero jak poinformowałem go o konsekwencjach nieokazania dokumentu.
- Spotkamy się w sądzie! Ja już załatwię żeby pan tu nie pracował.

by OkrutnyKanar

* * * * *

Dla zabicia czasu przeglądałam tablicę na Facebooku. Zainteresował mnie dziś post znajomej, wtrąciłam swoje trzy grosze i dyskusja zaczęła się rozkręcać. W pewnym momencie poruszyliśmy temat dzieci. Kontynuowałam konwersację, bo temat jak najbardziej mi bliski. Zostałam "zrównana z ziemią". Bo:
- nie mam zdjęcia profilowego z małolatem,
- ba! ja nie mam żadnych jego zdjęć,
- koleżanki nigdy nie widziały mnie z dzieckiem (bez niego też mnie ciężko spotkać, mieszkam 2 tysiące km od rodzinnego miasta).
To wszystko oznacza, że pewnie moje dziecko zmarło(!). A jeśli nie to pewnie jest upośledzone, a ja się go wstydzę.

Jeśli nie ma czegoś na FACEBOOKU, to to nie istnieje? Świat oszalał.

by sheislikethewind

* * * * *


Piekielność niezamierzona, ale jednak.

Pracowałem niegdyś w telewizji, w dziale zajmującym się scenariuszami. Gdy zacząłem tam pracować, dostałem biurko w pokoju dla sześciu osób, z czego, po moim pojawieniu się, cztery były wciąż puste. Dwie osoby, które w tym pokoju już pracowały, zajmowały się głównie ramówką, ale, nazwijmy go Paweł, miał również za zadanie sprawować kontrolę jakości tłumaczeń dla lektorów. Wiązało się to z kontaktami telefonicznymi z tłumaczami list dialogowych do wszelkiej maści zagranicznych filmów i seriali. Niby nic wielkiego, ale...

Powoli ogarniam nowe obowiązki, skupiam się na swojej robocie, gdy nagle słyszę Pawła rozmawiającego przez telefon. Normalnie nie zwraca się uwagi na cudze rozmowy, trudno jednak ich nie usłyszeć, gdy wyglądają one mniej więcej tak:

- Zero osiem, dwadzieścia sześć – fiucie. Jedenaście, trzydzieści osiem – nie pie*dol. Dwadzieścia dwa, zero trzy – przy*ebię ci...
I tak, beznamiętnym głosem przez dobrych parę minut. Za pierwszym razem przeżyłem szok.

Oczywiście, łatwo się domyślić, że była to tylko korekta dialogów do filmu, który ma być emitowany przed godziną 23.00. Z czasem się przyzwyczaiłem. W naszym pokoju jednak, z racji kilku wolnych biurek, pojawiały się różne osoby zaproszone z zewnątrz (gdy wszystkie sale konferencyjne były zajęte). Min tych nieświadomych gości nigdy nie zapomnę, zwłaszcza tych, którzy właśnie wchodzili do pokoju w trakcie litanii naszego Pawła.

by Shizoid

* * * * *


Pracuję w Lidlu jako kasjerka. Upalny dzień, dużo ludzi.
W kolejce stoi staruszek. Gdy nadchodzi jego kolej, kładzie mi skórkę od banana na wadze i mówi:
- Ja tylko tego banana proszę.
- No ale to już jest tylko skórka, a banany są na wagę. Jak ja panu mam to teraz skasować?
- No to co ja głodny miałem po sklepie chodzić?

by Villka

* * * * *


Historia z wczoraj z placu zabaw.
Siedzi Małżonek na ławce, córka radośnie ryje piaskownicę. Obok Małżonka przysiadł się Pan w średnim wieku z pieskiem, małym kundelkiem. Przechodzi chłopczyk ok 5 lat i w psa kamieniami.

Pan: - DZIECKO, NIE BIJ TEGO PSA, BO BĘDĘ MUSIAŁ JA UDERZYĆ CIEBIE.
Dzieciak odszedł i za chwilę znowu w psa kamieniami, pan się zamachnął i dzieciaka smyczą w d.... Nagle armagedon! Dopada mamuśka i z mordą:
- NIE MIAŁ PAN PRAWA! TO MOJE DZIECKO, JA JE WYCHOWUJĘ! PAN NIE MA PRAWA BIĆ!!!!!
Małżonek się odzywa: PANI CHOWA, A NIE WYCHOWUJE, DLACZEGO PANI NIE ZWRÓCIŁA UWAGI, GDY RZUCAŁ SYN KAMIENIAMI?
Kobieta niezrażona dalej się drze, a facet spokojnie:
- KSZTAŁT PANI TWARZOCZASZKI WSKAZUJE NA TĘPOTĘ UMYSŁOWĄ, PODEJRZEWAM ZATEM, ŻE DZIECKO JEST GENETYCZNIE OBCIĄŻONE, ODEJDŹ ZATEM KOBIETO.

Małżonek mówi, że się popłakał ze śmiechu jak zobaczył jej minę.

by annmargaret

* * * * *

Jestem instruktorem nauki jazdy.

Niektórym kursantom nauka przychodzi łatwo, inni mają mniejsze, bądź większe problemy, a dziś opiszę Wam historię E., której problemy zaczęły się już po kursie.

E. rozpoczęła naukę jazdy w WIELKIM mieście. Traf chciał, że, będąc już na ukończeniu kursu, przeniosła się do naszego miasta i trafiła do naszej szkoły.

Muszę tu pochwalić zarówno E. jak i jej byłego instruktora - oboje odwalili kawał naprawdę dobrej roboty. Dziewczyna jeździła naprawdę rewelacyjnie. Pewnie poruszała się po drodze, kiedy trzeba potrafiła przycisnąć gaz, a kiedy nie trzeba - delikatnie manewrowała w wąskich uliczkach. Miała niezbędne wyczucie i umiejętność doboru właściwej taktyki jazdy. Do tego jeździła naprawdę ostrożnie i uważnie - słowem marzenie. Dzięki temu nie miałem właściwie zbyt wiele roboty. Pojeździliśmy po mieście, pokazałem jej szczególnie lubiane przez instruktorów miejsca, dałem kilka wskazówek i z błogosławieństwem posłałem na egzamin.

Jakie było moje zdziwienie, kiedy oblała. Za "wymuszenie pierwszeństwa".

Drugie podejście - to samo.

Trzecie - "wymuszenie przy zmianie pasa".

Wówczas jeszcze obowiązywało po trzech oblanych egzaminach dodatkowe szkolenie - 5 godzin jazdy. Na pierwszej z tych godzin już wiedziałem w czym rzecz.

Moja porada była krótka:
- Słuchaj E. na następnym egzaminie masz jeździć jak ostatnia c...a, sierota i lebiega. Udawaj, że nic nie potrafisz i będzie ok.

I rzeczywiście - okazało się, że, dla egzaminatorów, osoba jeżdżąca sprawnie, potrafiąca w dużym ruchu zmienić pas bez zwalniania, tamowania ruchu, umiejąca wyjechać z drogi podporządkowanej widząc lukę w sznurze pojazdów, stwarza oczywiste zagrożenie na drodze. Za to sierota, jeżdżąca max 30 km/h, stojąca na każdym skrzyżowaniu aż w zasięgu wzroku nie będzie żadnego pojazdu zmieniająca pas wyłącznie po odczekaniu aż będzie pusto i ewentualnym zablokowaniu ruchu na jednym pasie, to kierowca idealny...

by WrednyInstruktor

* * * * *


Rok 2010. Dzwoni pani do Punktu Obsługi.
Klientka: - Dzień dobry. Chciałabym zrezygnować z usługi Internet, bo już cały przeczytałam.
Ja: - Jak to pani cały przeczytała?
K: - No jak się otwiera taka strona od razu, to ja już ją całą przeczytałam.
Ja: - A inne strony?
K: - A są jeszcze inne?

by petew

* * * * *


Uwaga, będzie obrzydliwie. Pedantem nie jestem, ale to, co zobaczyłem w pewnym mieszkaniu śni mi się po nocach jako najgorszy koszmar.

Rok temu, moi bardzo dobrzy znajomi brali ślub. Przed ślubem nie mieszkali razem ze względów finansowych - oboje jeszcze studiowali i pracowali jedynie dorywczo. Kilka miesięcy przed ślubem rodzice znajomego podjęli decyzję, że przyszła para młoda dostanie mieszkanie należące do nich, w którym od 8 lat mieszkała ich najstarsza córka, siostra znajomego. Dziewczyna wcześniej mieszkała z koleżankami, ale gdy te się wyprowadziły, nie było jej stać na samodzielne opłacanie czynszu, który był dość spory (mieszkanie 3-pokojowe). Tak więc zgodziła się na takie rozwiązanie całkiem chętnie.

Na początku września, około trzy tygodnie przed ślubem, wprowadziła się do rodziców. I teraz przechodzimy do historii właściwej, a mianowicie do opisu mieszkania.
Najpierw kilka wiadomości ogólnych:

Mieszkanie nie było remontowane od ponad 20 lat. Kuchnia z roku 1993, łazienka '91, przedpokój lata 80. Ok, ostatecznie nie każdego stać na remont, starsze mieszkania też mogą ładnie i porządnie wyglądać. Inne może mogą, ale zdecydowanie nie to, którego dotyczy ta historia. Siostra znajomego delikatnie mówiąc nie lubiła sprzątać.
A teraz szczegóły:

Koty:
Dziewczyna była dumną posiadaczką trzech kotów, które szczały i srały po całym mieszkaniu. Dlaczego? Odpowiedź poznamy zaglądając do ich kuwet: plastik był dosłownie przeżarty kocim gównem. Nie dziwię się tym biednym zwierzętom, też wolałbym załatwiać potrzeby fizjologiczne gdziekolwiek, byle nie w takich kuwetach.
Całe mieszkanie było przesiąknięte smrodem kociego moczu.

Przedpokój:
Ściany były wyłożone drewnianymi listewkami. Ok, 20 lat temu pewnie ładnie to wyglądało, zwłaszcza, że (znając Mamę znajomego) drewno było utrzymywane w czystości. Jednak listewki były całkowicie pokryte kurzem. W przedpokoju było kilka drewnianych szaf. W żadnej drzwiczki się nie domykały. W środku dziewczyna trzymała swoje ubrania. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, iż natychmiast po otworzeniu drzwiczek wyraźnie było czuć kocie siki. Każde drzwi w mieszkaniu były inne, nie było dwóch takich samych. Tak samo z kontaktami i przełącznikami światła.

Kuchnia (mój faworyt):
Bezpośrednio po wejściu do kuchni odurzał smród. Tym razem jednak nie kociej uryny. Dziewczyna w kuchni paliła, więc znajomi byli pewni, że chodzi właśnie o smród dymu papierosowego wymieszanego w typowymi smrodami kuchennymi, czyli przypalony tłuszcz i te sprawy. Ok, wywietrzy się. Znajomi niepalący, więc nikt w kuchni nie palił, okno otwarte 24/7, a smród dalej jest obecny i nie zamierza nigdzie odejść. Szydło wyszło z worka, czyli myte najprawdopodobniej od czasu, gdy dziewczyna tam zamieszkała, od... 8 lat! Były gdy rozmontowywaliśmy stare meble kuchenne. Miałem wątpliwą przyjemność uczestniczyć w ich demontażu. Szafki wiszące nie były pokryte centymetrową (CENTYMETROWĄ!) warstwą kurzu i tłuszczu! Smród nieziemski! Powiedzcie mi, jak można przechowywać jedzenie i gotować w takich warunkach?!

Około 3 miesiące wcześniej byłem tam z jakiejś okazji, nie pamiętam szczegółów. Pamiętam za to, że biorąc piwo z lodówki zobaczyłem wielką plamę z oleju na jednej z półek. Zgadnijcie, co było w lodówce po tych 3 miesiącach? Zgadliście, ta sama plama.

Łazienka:
Tutaj standard, smród kociego moczu. Dlaczego? Ponieważ koty wchodziły pod dziurę pod wanną i zapewne tam też załatwiały swoje potrzeby fizjologiczne. Przy demontażu wanny odkryliśmy całe złoża kocich gówien. Większość kafelek była popękana, sufit już dawno temu przestał być biały a stał się szary, a nawet ciemnoszary. Rozumiem, że wymiana kafelek to skomplikowana sprawa, ale czy odmalowanie sufitu na biało jest aż tak trudne i kosztowne? Toaleta dosłownie tańczyła, deska klozetowa była umocowana tylko z jednej strony. Co ciekawe, kiedy byłem tam jakieś 3 lata wcześniej na jakiejś imprezie organizowanej przez dziewczynę i współlokatorki, sytuacja deski była identyczna.

Pokój nr jeden:
Nie do użytku, cały zagracony meblami. Praktycznie nie dało się do niego wejść. Oczywiście jako że nie był używany, nie był też wietrzony. Wyobraźcie sobie ten zaduch i smród.

Pokój nr dwa:
Oczywiście standardowo kocia uryna. Do tego dziury w ścianach. Dziewczyna najwyraźniej co chwilę zmieniała miejsce przywieszania obrazków i innych dupereli, a po każdym kołku (ściany z żelbetonu, gwoździe nie wchodzą, trzeba wiercić) zostawała dziura. Z racji braku remontu, dziury były w ilościach hurtowych. Kanapa nie posiadała materaca, siedziało się bezpośrednio na sprężynach, ponieważ koty zasikały materac (niemożliwe!).

Pokój nr trzy (kolejny faworyt):
W tym pomieszczeniu dziewczyna spała. Spała na materacu obsikanym przez koty! Nie wymieniła go! Oprócz tego w jednym miejscu panele były przegniłe. Domyślacie się pewnie dlaczego. Tak, zasikały je koty. Wszystko w tym pomieszczeniu było pokryte grubą warstwą kurzu. Dosłownie wszystko. Oczywiście o wietrzeniu też nie było mowy. Plus zapach kociej uryny.

Skąd to wszystko wiem? Znajomi zaraz gdy przyjrzeli się mieszkaniu dokładniej (co innego odwiedzić kogoś raz na jakiś czas, co innego się wprowadzić), zarządzili remont generalny. Nie chcieli mieszkać osobno po ślubie, więc zależało im, żeby chociaż jeden pokój był zrobiony przed ślubem (udało się tego dokonać), a wiadomo, że na ekipę remontową trzeba czekać. Tak więc remontu dokonali o siłach własnych, rodziny i przyjaciół. Byłem jednym z pomocników, widziałem wszystko na własne oczy. W mieszkaniu zostało wymienione wszystko, każde gniazdko, każdy skrawek podłogi, każde drzwi. Mieszkanie jest aktualnie nie do poznania. Nie mogę pojąć, jak to możliwe, że ładna, fajna, wykształcona dziewczyna mieszkała w takim syfie. Jak można doprowadzić do takiej ruiny mieszkanie, należące do własnych rodziców?

by memphis

* * * * *

W księgarni leżą dwie książki ,,Harry Potter - Insygnia śmierci". Jedna w okładce twardej (droższa) i w miękkiej (tańsza). Pytanie kupującej:
- Czym one się różnią?
- Ta w twardej oprawie lepiej się kończy - zażartowałem.
Klientka kupiła w twardej.

by Kozub

<<< W poprzednim odcinku

5

Oglądany: 81970x | Komentarzy: 53 | Okejek: 249 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

27.04

26.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało