Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Forum > Kawały Mięsne > [Duduś Literat] Jak rodzą się legendy (Część I).
Cieciu
Cieciu - Bułgarski Łącznik · 6 lat temu


Między odcinkami Detektywa chciałem Wam wrzucić opowiadanie, którego głównymi bohaterami są dwaj poznani już obwiesie. Duduś i Chomik bibliotekarz. Należą się dwa słowa wstępu. Jeśli ktoś kiedyś przypadkiem kliknął w link z mojej sygnaturki, trafił na stronę poświęconą legendom i podaniom bułgarskim. Po jednej z takich legend, dwie zacne bojowniczki, :kaab i :BeMyPenguin (które to bojowniczki należy uznać za Matki Chrzestne bohatera), wystosowały prośbę w sprawie następnego tekstu. Głowiłem się jak tej prośbie sprostać, aż wpadł mi do głowy pewien pomysł. Oto jak ta historia się potoczyła.

- Duduś, kurwa. Miał być jeden trup, góra dwa. I bez kobiet i dzieci. Co to za rzeź wymyśliłeś w ostatnim opowiadaniu? - Naczelny zdecydowanym tonem oderwał Dudusia od modlenia się do kubka gorącej kawy.
- A bo kierowniku, tak mi się jakoś posypało. Faktycznie, tym razem miał być spokój, cisza i ogólne pojednanie. Tylko troszkę popłynąłem. – Duduś szybciutko kombinował, o który tekst chodzi. Większość jego twórczości to krew i pożoga, więc nie bardzo wiedział, do czego szanowny naczelny
raczył się przypierdolić.
- Żadne „a bo kierowniku”, w zamówieniu miałeś podane ilości. Czytaj. Wiadomość z 2016-01-25 godzina 17:22:06.
Duduś z lekką obawą otworzył magiczne oprogramowanie kolekcjonujące różne prośby. Przewertował kilka stron wstecz.
- „i może być z trupem, albo nawet i dwoma” kurwa… – skonstatował.
- W rzeczy samej, następna wiadomość – kiero był tego dnia lekko bezlitosny.
- Widzę.
- Gówno mnie to obchodzi, czytaj.
- „Tylko, żeby to był męski trup, kobiet i dzieci nie uśmiercaj”… mać. – zakończył z rezygnacją.
- Istotnie. Więc teraz drogi Dudusiu, łaskaw bądź wyjaśnić, dlaczego musiały zginąć te wszystkie małe dziewczynki, ich matki, babki, jedna prababka, dwa koty, trzy psy i pierdolony gekon.
- Klienci wydziwiają…
- Klienci płacą mój drogi ośle. Płacą, rozumiesz? Jak ktoś zamawia trupa, góra dwa, to oczekuje trupa góra dwóch. A nie anihilacji na skalę biblijną.
- Kierowniku – Duduś postanowił przyjąć jakąś linię obrony – pan wybaczy, ale ja jestem specjalistą od spraw krwistych. Złe wiedźmy, łachmyty z nieczystym sumieniem, rozdzieleni kochankowie, nie jakieś romanse, gdzie ginie jakichś dwóch łebków, jeszcze bez kobiet i dzieci. Co ja jestem, kurna, Danielle Steel? Pierdzielę takie obostrzenia.
- Duduś, ty miej się na baczności. To, że dostałeś nagrodę Deana Koontza, nie upoważnia Cię do robienia mi takich wymówek. A to, że dmuchasz moją córkę już zupełnie do niczego Cię nie upoważnia.
- Skąd kierownik… – Dudusiowi zmiękły nogi, ręce i reszta, która czasem mięknie.
- Bo kierownik! – Przerwał nie kto inny a kierownik. – Widzę to tak. Siadasz natychmiast do nowego opowiadania, zaczynasz je od sprostowania tego pierdolnika, który narobiłeś poprzednim opowiadaniem. Umiera jeden głąb, góra dwóch. Od dzisiaj zaczynasz czytać prośby ze zrozumieniem, albo przestaję Ci płacić. A moją córkę masz wreszcie zabrać do porządnej restauracji. I gówno mnie interesuje, że wystarczają jej przesmażone kurczaki z KFC. Ma być z fasonem.
- Coś często kierownika gówno interesuje. – Duduś zrobił oczka niewiniątka.
- Nie twój zafajdany interes.
- O tym mówię.
- Znikaj pókim dobry.

----------------------------------------------------

„A wtedy podły, starożytny Bóg najwyższy rangą rzekł:
- I niech zło tego świata zostanie cofnięte, a wszystkie córki, matki, babki, jedna prababka, dwa koty, trzy psy i uroczo uśmiechający się gekon wrócą do sfery żywych. Jednak ziarno śmierci, które zostało zasiane wydać plon musi, dlatego w zamian dusze dwóch, nie trzech, nie czterech, a właśnie dwóch mężczyzn powinny trafić do sfery mroku. Potępieni zostaną po dni ostatnie czasu herosów, cierpieć będą trudy pracy nieakceptowanej przez przełożonych oraz poznają dobitnie znaczenie słów „nierealny termin”. Tak zadecydowałem.
Gdzieś daleko, w świecie zieleni i błękitu, dwaj mężczyźni poczuli nagle krótki acz intensywny ból, połączony z przerażeniem dotąd im nieznanym. Świadkowie opowiadali potem o nagłym błysku, szoku jakiego doznali i tajemniczym zniknięciu, którego wynikiem było osierocenie pewnego wydawnictwa przez śmieciarza naczelnego i jego zastępcy. Wydawnictwo od dnia tego nie było sprzątane, lecz pisarze odnaleźli spokój i ciszę twórczą. A dzieci, matki, babki, jedna prababka, dwa koty, trzy psy oraz uroczo uśmiechający się gekon powrócili do radości dnia codziennego.”


No, to powinno rozwiązać problem, pomyślał Duduś z zadowoleniem patrząc w monitor. Wydrukował najnowsze opowiadanie i udał się do kierownika złożyć pracę.
- Szefie, zrobione. Umiera dwóch facetów, dzieci i kobitki wracają do żywych. Jest jak w zleceniu. Mogę już piątek zacząć? – Duduś promieniał na twarzy. Nie dość, że ładnie odkręcił poprzednią awanturę, to jeszcze tak sprytnie dowalił kierownikowi.
- Niech no to przejrzę, ostatnio tak spierdoliłeś, że powinieneś pisać z kontrolą na ramieniu. Pod kamerą, najlepiej. Ty wiesz ile skarg przyszło? Czternaście. Czternaście pierdolonych pisemek, do których muszę się ustosunkować. A szczerze nie mam na to ochoty. Odpowiadać za pracę bałwana powinien sam bałwan. Nie wiem kto to do druku puścił.
Ja też nie wiem. Szyderczo pomyślał Duduś.
- Panie kierowniku, tylko nie bałwana. Bałwany się topią od wysokich temperatur. A skoro przy tym jesteśmy, to klimatyzacja nie działa w moim pomieszczeniu. Jeśli nadal mam pracować w takich warunkach, proszę spodziewać się zwiększonej częstotliwości występowania piekła jako scenerii zdarzeń.
- O czym ty Duduś mówisz? Nigdy nie miałeś klimatyzowanego biura. – Kierownik z lekkim zdziwieniem uniósł wzrok znad kartek papieru.
- Znaczy lodowate spojrzenie kierownika tak mnie mroziło? – Duduś był wyraźnie zadowolony z żartu.
- Znaczy, że zaraz bombę zarobisz, i oprócz swojej działki, będziesz jeszcze orał przy odpisywaniu w dziale Rozterek. Do usranej śmierci lub emerytury – kierownik nie był skory do dowcipów. – Duduś, patrzę w ten twój tekst, coś mi tu buntem śmierdzi.
- Kierownik raczy doprecyzować? – Duduś zrobił minę kota błagającego o coś do jedzenia.
- Doprecyzuję, a kurwa jakże doprecyzuję. Zacznijmy od „nierealnego terminu”. Co to ma znaczyć?
- To kierownik jeszcze nie zaznał czegoś takiego?
- Cwaniaczku, stąpasz po kruchym lodzie. – Napięcie rosło, choć to kierownik zdawał się pękać z nerwów, Duduś nieźle się bawił.
- Zostawmy to, „Trudy pracy nieakceptowanej przez przełożonych”. Duduś, ja ciebie bardzo szanuję, ale coś mi tu śmierdzi osobistymi wycieczkami.
Szef do końca poczyta, w myślach zaśmiał się Duduś.
- To ja może skoczę, otworzę okno i przewietrzę? - Zaproponował pisarz.
- Zaraz skoczysz przez okno, jak mi nie wyjaśnisz tu i teraz, co mają oznaczać te przytyki.
- A w zęby nie dostanę?
- Duduś, jesteśmy poważnym pismem, nie rozwiązujemy problemów siłą, tylko słowem.
- Bo widzi kierownik, tamto opowiadanie było naprawdę dobre. Nic nie poradzę, że obfitowało w śmierć niewinnych niewiast.
- Klient prosił o coś innego – wtrącił naczelny.
- Zawsze klient prosi o coś innego. Piszę o górach, klient marudzi, że miały być równiny. Piszę o koniach, chciałby o kotach. Piszę o rzekach, chciałby o jeziorach. Ja to kierowniku szczerze mam w dupie co chce klient. Nie pracuję w sektorze usług…
- Pracujesz – próbował przerwać tyradę Dudusia kierownik.
- Nie przerywa szef jak mam wenę. Usług. Jestem Artystą Pisarzem! Żyję słowem, metaforami, parabolami i hiperbolami. Moim światem są cuda i wolność artystyczna, środki wyrazu są moim chlebem. Ja jem myśli, które przetrawiam na słowa…
- Naćpał się, jak Boga kocham, naćpał się – rzucił pod nosem przełożony Dudusia.
-… i słowa te przelewam na papier. Klient to niech sobie idzie do sklepu osiedlowego i bułki kupi. Ja proszę pana, nie świadczę usług. O. Więc teraz odwracam się i wychodzę.
Jak rzekł tak zrobił. Odwrócił się na pięcie i zadowolony udał się na upragniony weekend.
Kierownik został w swoim pokoju z otwartą szczęką.
- Musiała mu na anal pozwolić, że dzisiaj taki rozbrykany… W poniedziałek dostanie nowy temat, „Słonecznik Polny, legenda o poszukiwaniu promieni słonecznych” I będzie pisał o pierdolonym kwiatku obracającym się cały dzień w stronę słońca.

----------------------------------------------------

- Duduś, przyjdź no w wolnej chwili, czyli teraz.
- Co do …? – Duduś wciąż nie mógł przywyknąć do interkomu na biurku – …pędzę panie kierowniku, jak tylko skończę to, co robię. – Duduś odpowiedział używając nowoczesnej technologii wewnętrznego przesyłu dźwięków rodem z końca ubiegłego stulecia.
Niepodobne, myślał, w dzisiejszych czasach straszyć ludzi brzęczeniem na biurku. Ale szef wzywa, trzeba się ruszyć. Duduś dopił kawę, wyrzucił niedopałek przez okno i wyszedł z nieklimatyzowanego pokoju.
- Szef prosił? – Zagaił literat, starając się mimo wszystko nie interesować zbytnio kierownika swoją osobą.
- Zawsze proszę – kierownik nie podniósł wzroku z papierów. – Siadaj Duduś, zadanie dostaniesz.
- Panie kierowniku…
- Nie zaczynajcie Duduś.
- Druga osoba liczby mnogiej.
- Co tam szepczecie?
- Używa kierownik drugiej osoby liczby mnogiej, niezwykłe. – Stwierdził z niewinną miną Duduś. – Przeważnie to „Duduś zrobiłeś nie tak, Duduś, dlaczego jeszcze niegotowe”, albo jak kierownik ma wybitnie paskudną aurę, to kierownik posądza mnie wręcz o „spierdolenie” tego i owego.
- Tak, nieważne, zjazd naczelnych z województw był, mowa oficjalna, rozumiecie Duduś. – Kierownik usprawiedliwił lingwistyczną podróż w czasie. – Ale ty mi tu nie mydl. Jak już nadmieniłem, zadanie dostaniesz.
- Panie kierowniku – Duduś nie lubił zadań, uważał się za artystę pracującego w trybie wolnym, nie na akord. – Nie lubię zadań. Uważam się za artystę pracującego w trybie wolnym, nie na akord – stanowczo oznajmił literat. – Więc niech mi kierownik nie wymyśla żadnych słoneczników w polu czy innych historii. Tryb zadaniowy zostawmy reporterom. – Ostatnie słowo Duduś wypowiedział z lekką pogardą.
- Duduś, nie ty tu decydujesz co będziesz robił.
- Panie kierowniku…
- Dosyć. Mówię, że zadanie dostaniesz, to zadanie dostaniesz i je wykonasz.
- Poligon, nie wydawnictwo.
- Zamknij się i słuchaj bo zorganizuję Ci taki poligon, że nie będziesz nawet chciał spojrzeć w stronę mojej córki.
Dobry argument.
- W teren pojedziesz.
- Matko i córko, co też kierownik? Gdzie zawiniłem? Gdzie popełniłem błąd? ZA JAKIE GRZECHY?! – Duduś był bliski padnięcia na kolana. Nienawidził pracy w terenie. W porze suchej raziło go słońce, w mokrej wciąż miał wilgotne albo zaparowane okulary. Poza tym nie znosił ludzi. Denerwowali go. Zdecydowanie wolał świat swoich opowieści, legend, dawnych herosów, magii i całego tego tajemniczego pieprzenia trzy po trzy. – Zlitujcie się kochany kierowniku. Błagam, nie w teren. Siądę i napiszę o czymkolwiek kierownik zamarzy, ale za biurkiem.
- Nie stawiaj mi tu oporu Duduś, robota jaką lubisz. Pewna legenda głosi…
- Zaraz, zaraz. To moja kwestia.
- Słucham?
- Pewna legenda głosi. To moja kwestia.
- Och, wybacz.
- Tym razem.
- Krążą zatem stare opowieści…
- Już lepiej.
- …dziękuję. Krążą stare opowieści o pewnej chacie. Chcę Duduś, żebyś pojechał gdzie trzeba, wszystkie te opowieści zebrał i zrobił z tego możliwie najbardziej spójną. Wiesz, odstawisz te swoje cyrki językowe, ładne słówka i tak dalej. W tym samym czasie będziesz szukać chaty, która będzie odpowiadała stereotypowi, porobisz parę fotek, rzuci się to do działu grafik i zrobi zacną rycinę na nową okładkę. Historię damy na środek wydania. Tylko chata ma być autentyczna, nie z jakiegoś Tyrolu czy pieprzonej Szwajcarii.
- Makabra. Szef chce się mnie pozbyć. Stanowczo protestuję.
- Nie protestujcie Duduś. – Tego dnia Naczelnemu wyraźnie pasowały pewne trendy językowe. – Teraz po książki i od razu w teren. Tak, tak będzie najlepiej. Zbieraj się, niech słonecznik Ci drogę wskazuje, a w księgowości wypiszą delegację i zabezpieczą środki.
No to czarna dupa. Dzielny literat Duduś miał wyruszyć w trasę. A przecież tak rzadko opuszczał pomieszczenia.
- Tylko drzwi zamknij jak będziesz wychodził. – Dodał kierownik i odwrócił się do okna. Rozmowa była skończona a karty rozdane. Pisarz z werwą godną idącego na stos odwrócił się i wyszedł. Nawet nie miał sił trzasnąć drzwiami.

A moją córkę, to ty dotkniesz najwcześniej za dwa miesiące, obwiesiu. Pomyślał z zadowoleniem kierownik. Doskonały plan ułożyłeś mistrzu, Dudusia się pozbędziesz, nerwy ukoisz, a może i historia z tego będzie dobra? Kto wie. Dudusia stać przecież na tak wiele…

----------------------------------------------------

Do dupy. Cały świat do dupy. Duduś nie mógł ścierpieć nowego zadania. Och już ja wam zatańczę w następnej opowieści. Krew będzie lała się z podrzynanych gardeł niewinnych dziewic, artretyzm spadnie na władców w sile wieku i pełni zdrowia. Niebo pokryje się szkarłatnymi chmurami, a słone deszcze zniszczą każde źdźbło zboża wyższe nad trzy centymetry. Tylko najpierw napiszę o tej rozklekotanej chałupie.

Plan zemsty literackiej należało jednak odłożyć na termin późniejszy. Powierzone zadanie Duduś rozpoczął od księgowości. Tyle dobrego, że delegacyjna stawka w zestawieniu z wymaganiami akomodacyjnymi, zostawiała Dudusiowi spore pole do manewrowania trunkami. Wiadomo wszak nie od dziś, że języki najlepiej rozwiązuje butelczyna. A Duduś chciał języki rozwiązać możliwie szybko i wrócić do swoich ukochanych czterech ścian. Uporawszy się z biurokracją, co jak zwykle obfitowało w wielokrotnie powtarzane zdanie „Tylko pamiętaj o wszystkich rachunkach i fakturach, bo nie rozliczymy delegacji.”, Duduś udał się do biblioteki. Warto było ustalić, w jakim kierunku trzeba się wybrać, by tę parszywą chatę odnaleźć. Biblioteka to jedno z niewielu miejsc, w których nasz literat czuł się naprawdę dobrze. Cisza, spokój i wszechobecne książki dawały mu ukojenie. No i był tam jeszcze Antoś Chomik. Wieloletni druh Dudusia prawie nigdy nie opuszczał swojego przybytku. Mieszkał na bibliotecznym zapleczu, gdzie do życia wystarczała mu skromna kawalerka. Wyryte na framudze hasło „Mój jest ten kawałek podłogi” wzięte ze starego przeboju oddawało atmosferę miejsca.

- Duduś, łajzo serdeczna, co cię sprowadza w moje skromne progi? – Przywitał przyjaciela bibliotekarz. – Kogo dzisiaj mordujemy? Słowiańskie bóstwa będą się mściły? Nordycy gwałcą, palą, zabijają i grabią, niekoniecznie w tej kolejności? Hetycki Jarri znów zsyła jakąś zarazę? Coś taki pochmurny?
- A cześć, stara pierdoło – odwzajemnił uprzejmość Pisarz. – Gówno w trawie, że tak to ujmę. Prawdopodobnie tym razem całkowicie obejdę się bez trupów, niestety. Chaty szukam, kumplu. Takiej, która przewija się w wielu podaniach, krąży w ludowych opowieściach, rozumiesz, czysty folklor.
- Podpadłeś Naczelnemu?
- Najwyraźniej mój związek z jego córką rodzi pewne niedogodności – Duduś wyszczerzył zęby. – Mam jechać gdzieś w cholerę w teren, jak jakiś niedojda reporter, wyrzeźbić opowieść i porobić zdjęcia. Rozumiesz? Ja mam jechać w teren. Nieporozumienie zakrawające o skandal. Ja – pisarz artysta, który chciałby puszczać wodze fantazji…
- Duduś – przerwał nadchodzącą tyradę Antoś.
- Tak?
- Mnie tych pierdół nie musisz opowiadać.
- Wybacz, poniosło mnie.
- Na szczęście zdążyłem.
- Taa – Duduś wrócił na ziemię. - Ale do rzeczy. Masz coś takiego? Punktu zaczepienia szukam. Ozłocę Cię jeśli znajdziesz mi materiały, dzięki którym będę mógł zostać na miejscu.
- Coś o zdjęciach mówiłeś?
- To można w weekend załatwić, gdybym miał jechać w teren szukać źródeł, to minimum miesiąc z głowy. Ratuj przyjacielu, bo wiesz, że słońca nie znoszę, a deszczu nie trawię.
- Coś poradzimy, od czego masz swojego wiernego Chomika. – Antoś mrugnął okiem. – Pomyślmy. Dom to ciepło, bezpieczeństwo, rodzina, wspólnota.
- Ciągnij to dalej, a zwymiotuję.
- Mogę Ci nie pomagać – obruszył się Antoni.
- Nie bocz się, wiesz, że mam alergię na dobro w czystej postaci – usprawiedliwił się literat.
- A mógłbyś czasem pochylić się nad pięknem świata.
- Aha, i zaraz kopa w nadstawiony tyłek zafasować. Dziękuję, postoję. Słuchaj, może jakiś dom czarownicy wzięlibyśmy na warsztat? Ciemne rytuały, dziwne znaki runiczne, nieznane zapachy i mroczne zaklęcia? - Dudusiowa wyobraźnia powoli zaczynała rozpędzać swoje tryby. – Jeszcze lepiej, znachorka. To będzie idealne. Z nimi zawsze wiązały się jakieś tajemnice. Może nawet uda się przepchnąć coś okultystycznego?
- Znachorka, powiadasz. Chyba nie o to prosił Cię naczelny?
- A czort z nim, jakoś się wybronię. Szukamy chaty znachorki, która obrosła w jakieś legendy.
Antoś zaczął przerzucać w myślach katalog swojego królestwa. Bóstwa. Sekcja pierwsza, rzędy od jeden do piętnaście. Bóstwa mniejsze. Sekcja druga, rzędy od szesnastego do dwudziestego piątego. Demony, anioły, herosi to nie, smoki i księżniczki – praktyczne poradniki dla zainteresowanych stron, to też nie, choć sekcja ciekawa. Zabobony, o, to już jest jakiś trop.
- Duduś, poczekaj na mnie chwilę, mam chyba to czego szukamy.

Antoś udał się między regały, które nazywał ścianami tajemnic. Wysokie na trzy metry, sprawiające wrażenie niekończących się rzędów książek i ksiąg, mogły pochłonąć go na długie miesiące. Uwielbiał swój świat, a Duduś był jednym z niewielu, którzy mieli całkowity dostęp do tej skarbnicy wiedzy. Niekiedy we dwóch siadali nad starymi drukami w piątkowe popołudnie, by w niedzielny wieczór stwierdzić, że nieco zgłodnieli, ale przynajmniej wiadomo wreszcie, gdzie szukać tajemnicy opuszczonej skandynawskiej wioski, czy złotych naczyń wydobytych gdzieś na południu Europy. Bawili się przy tym jak detektywi, a Antoś zwykł mawiać „To wszystko jest zapisane w książkach, musimy tylko znaleźć odpowiednią stronę”. I tym razem nie było inaczej. Chomik wlazł na biblioteczną drabinę, by z ostatniego regału zdjąć opasłe tomiszcze oprawione w grubą skórę . Księga nosiła tytuł „Ludowa medycyna, czyli przez napar do oczyszczenia”.

Dudusia zastał gdy ten przeglądał najnowszy numer Kwartalnika Magicznego, krótko mówiąc jego konkurencji.
- Antoś, bądź tak uprzejmy, i wyjaśnij mi, dlaczego czytasz to gówno? Polotu w tym zero, historyjki zmyślone, opowiadania bez ładu i składu… Byle ziemniak lepiej by to zrobił. – Duduś nigdy nie powstrzymywał się przed krytyką tego pisma.
- Prenumeruję wszystko co wychodzi. A ten periodyk nie jest taki zły. Przeczytaj opowiadanie numeru „O dobrym pasterzu”, historia gościa, który opowiada ludziom, że należy żyć w zgodzie z bliźnim, nie wywyższać się, kierować się pokorą i współczuciem. – Opisywał Antek.
- Jeszcze mi powiedz, że na koniec faceta ukrzyżowali, a sam wyślę gratulacje autorowi. – Szydził Duduś.
- No jest taki motyw… - przytaknął przyjacielowi bibliotekarz –… ale to nieistotne. Znalazłem coś, co może rozwiązać twój kłopot – to mówiąc Antoś położył wielką księgę na stole.
- „Ludowa medycyna”? Przyjacielu, myśmy chyba niezbyt się zrozumieli.
- Duduś, wszystko jest zapisane w książkach…
- …wystarczy tylko znaleźć odpowiednią stronę – dokończył ulubioną sentencję bibliotekarza nasz literat.
- Dokładnie, przecież te wszystkie obrzędy medycyny ludowej musiały być gdzieś odprawiane. Zazwyczaj na skraju wioski, lub pod lasem. Zaraz coś znajdziemy.
Przyjaciele utonęli w słowach. Przerzucali kolejne stronice księgi, Duduś zaczął robić notatki.
- Tu mamy podkarpacką wioskę, ze znaną znachorką Starą Mirą. Stara Mira, piszą, mieszkała w leśnej lepiance, skrytej pośród jarów i wąwozów, otoczonej modrymi potokami, czule objętej splotem liści i pędami leśnych krzewów. – Wyrecytował Antoś.
- Nie przejdzie. To dziura w ziemi obszyta mchem, chata miała być. Nawet jeślibym dorobił do tego historię, to musiałaby się skupić na tej Mirze. O lepiance cudów nie wymyślę… Co tam mamy dalej?
- Mnich z kramikiem obwoźnym z Pomorza.
„Brat Ignacy znany był ze swych naparów. Skuteczność ich działania potwierdzali mężowie, którym łoże małżeńskie przestało być bastionem przyrodzonej dumy, a zaczęło jawić się jako siedlisko wstydu i zażenowania. Ignacy sporządzał swe specyfiki z żabiego skrzeku oraz…”

- Antosiu kochany, nie potrzebujemy średniowiecznego uzdrawiacza męskiej godności.
- Pomyślałem, że skład chciałbyś poznać. – Bibliotekarz uśmiechnął się w stronę Dudusia.
- Ty się mną nie zamartwiaj, skup się, to Ci Bozia w nowych książkach wynagrodzi. – Literat w czasie pracy z materiałem nie zwracał szczególnej uwagi na docinki. Panowie przerzucali kolejne strony księgi, lecz wciąż bez zadowalających rezultatów.
- Słuchaj Duduś, warto by nam było przewietrzyć trochę głowy, może zarządzimy przerwę?
- Mewa. – Duduś nie zapytał, a stwierdził.
- W rzeczy samej, mój przyjacielu, w rzeczy samej.

„Mewa” była ulubioną knajpą naszych druhów. W zupełnie starym już stylu, z poogryzanymi kuflami, popękanymi popielniczkami i panią Zosią, o której mawiano, że pierwsze piwo nalała drugiego dnia po przyjściu na świat. A trzeciego dnia wywaliła swojego pierwszego awanturującego się klienta. Atmosferze „Mewy” daleko było do mitycznej literackiej bohemy, której obaj panowie szczerze nie znosili. Gesty dym, często fruwające przekleństwa, tłuczone kufle i łby pozwalały oderwać się od pracy i wrócić do niej z nowymi siłami.
Zamówiwszy po piwie, panowie rozsiedli się przy swoim ulubionym stoliku w rogu knajpy.
- Dudusiu – rozpoczął Antoś. – Znamy się kupę lat, przypomnij mi, chyba siedemnaście?
- Osiemnaście, a dziewiętnasty zbliża się wielkimi krokami.
- Właśnie, a tak prawdę mówiąc, nigdy mi nie wyjaśniłeś, dlaczego postanowiłeś oddać się legendom. Rozumiem, że nakręca Cię pisanie, znam twój świat. Nie odbiega zbytnio normą od mojego. Zamykamy się w książkach, hołubimy język, pielęgnujemy jego wartości i bogactwo. Ale dlaczego właśnie mity i legendy? – Chomik rozpoczął tę samą dyskusję po raz co najmniej ósmy w tym roku.
- W istocie nigdy o tym nie rozmawialiśmy – podjął temat literat. – Otóż główną zaletą legend jest ich nieśmiertelność. Co więcej, dowolność tworzenia nowych światów, modyfikowanie istniejących, wręczanie ludziom boskich mocy i dawanie Bogom cech ludzkich sprawia, że stajesz się narzędziem w ręku folkloru. Skąd wiesz, drogi przyjacielu, jak wyglądało życie ludzi, powiedzmy, tysiąc pięćset lat temu?
- Ze źródeł, nie zapominaj gdzie jest moje królestwo.
- Otóż to, ze źródeł. Skąd jednak mamy mieć pewność, że ówczesny skryba nie puszczał swobodnie swojej wyobraźni i nie kreował opisywanego świata tylko i wyłącznie według własnego widzi mi się? Nie mamy takiej pewności i mieć nie będziemy. Jednakowoż ufamy, że z grubsza tak właśnie było. A jednak istnieje prawdopodobieństwo, że trafisz na źródło kolejne, które zupełnie przemodeluje twoje wyobrażenie o danym okresie. Zupełnie przypadkiem może okazać się, na przykład, że coś co do dziś uważałeś za oczywiste, wcale takim nie jest…
-… w świetle nowo odnalezionych źródeł – dokończył zdanie Dudusia Chomik.
- A z legendami jest już zupełnie inna, nomen omen, bajka. To ja tworzę świat, odnajduję, często przy twojej nieocenionej pomocy, strzępki dawnego wierzenia, czy też podania i oddając się swobodzie wyboru, opisuję legendę, ba, ubieram ją w zupełnie nowe słowa i znaczenie. I nikt nie ma prawa do mnie przyjść i powiedzieć „Panie Dudusiu, pierdolisz pan głupoty, nic takiego nie miało miejsca”. Bo to jest oczywiste, że nic takiego nie miało miejsca. A jednak ludzi legendy nęcą. Tajemniczością, być może ukrytym ziarnem prawdy i oczywiście uniwersalnym przesłaniem. Na tym, mój drogi, polega ich piękno. Mogę w legendzie wymordować całą wioskę, bo się jakiemuś Bogu nie spodobała, mogę zamienić kobietę w jaskółkę, bo ta tęskni za gachem, mogę cokolwiek. – Duduś zakończył tyradę głębokim haustem zimnego wciąż jeszcze piwa.
- Bajkopisarz się znalazł. To o czym mówisz, to czyste bajkopisarstwo. – Antoś próbował nadać lekceważący ton swojej kontrze, jednak całkowicie popierał i doskonale rozumiał pasję literata.
- A widziałeś w którymś ze słowników termin „legendopisarz” lub „legendopisarstwo”? Zaręczam Ci, że nie znajdziesz. Nazywaj mnie jak chcesz, ale koniec końców i tak będziemy we dwóch ślęczeć nad starodrukami szukając kolejnych inspiracji.
- Taaaa – przeciągnął bibliotekarz. – A ukończoną pracę skwitujemy tym samym toastem co zwykle. „Oby ktoś kiedyś komuś opowiedział tę legendę przy ognisku”.
Stuknęło szkło. Przyjaciele dopili trunek, Duduś zapalił kolejnego papierosa.
- To machniemy jeszcze po jednym i do roboty?
- Nie inaczej brachu. Pani Zosiu, będzie pani łaskawa nalać jeszcze dwa piwka? – Odwrócił się w stronę baru Chomik.
- Se przyjdzie szanowny i se weźmie. – Odkrzyknęła barmanka.
- Se przyjdzie i se weźmie, ale jak naleje. Nie będzie przecież wystawał przy kontuarze jak jakiś, tfu, pijak.
Na bibliotekarza skierował się tuzin przepitych oczu stałych bywalców.
- Och, bez urazy panowie. Ani jednego z was nie uważam za pijaka. Jesteście profesjonalistami, a pijak to zwykły amator, co to ryjem nie raz w rynsztoku lądował. Z tego co wiem, każdy z panów potrafi w locie obrócić się na bok i zamortyzować bolesne uderzenie. – To pełne szacunku podsumowanie klienteli Mewy w zupełności wystarczyło, by zażegnać ewentualny konflikt. Antoś wstał, z wewnętrznej kieszeni wydobył pomięte dwadzieścia złotych i zapłacił za następną kolejkę.
- Nasza wspólna praca jest w istocie ciekawa, ale nijak się ma do twojej redakcji. Nie wydaje Ci się czasem, że zwyczajnie chałturzysz? To co robimy wspólnie, trafia nader rzadko na łamy pisma. – Z wyćwiczoną leciutką urazą powiedział bibliotekarz.
- Masz naturalnie trochę racji. Chałturzyć muszę, bo miska się sama nie napełni. Moje szczęście, że zarabiam tym, co umiem robić najlepiej, a w zasadzie jedynym, co tak naprawdę potrafię. No i szczerze kocham efekty swojej pracy. Nawet te napisane na szybko, na odwal się, nie chce mi się ale muszę, i tak dalej. Oczywiście wisienką na torcie jest Redaktor Naczelny. – Z rozbawieniem stwierdził Duduś.
- Naczelny wisienką? Duduś, drugie piwo dopiero pijemy, a coś dziwne rzeczy opowiadasz.
- Pewnie, że redaktor naczelny. Nikt inny nie wyzywa mnie na takie pojedynki intelektualne. Facet jest diablo inteligentny, a doprowadzanie go do czerwoności uważam za jeden ze swoich ulubionych sportów. – Duduś nie uprawiał żadnych sportów. - Wpadnij kiedyś na redakcyjne. W poniedziałki o ósmej, wróć, o ósmej zbierają się terenowi, dziewiątej trzydzieści. Poznasz człowieka, zobaczysz co to za zabawny kaliber jest. Zapowiem cię jako mojego informatora i nikt nie będzie robił problemów.
- Informatora? – Uniósł brwi Antoni – pamiętasz, że obracamy się w kręgach legend, prawda?
- Jak mógłbym zapomnieć?
- Skąd więc informator Ci przyszedł do głowy?
- Formalność, w gazetach lubią takie terminy. Uważają, że dodaje to zawodowi elitarności.
- Elitarności? – teraz bibliotekarz był już mocno zdzwiony. – Przecież to pismaki.
- A pewno, że pismaki, ale elytarne pismaki. Jak myślisz, dlaczego z całej tej redakcji tylko ja jeden siaduję w Mewie, a obok Natchnienia Muzy czy Zaczarowanego Tomiku nawet nie przechodzę?
- Zaraz mi powiesz, pomimo tego, że wiem.
Duduś nawet nie zwrócił uwagi na słowa przyjaciela.
- Już ci mówię, choć zapewne to wiesz. Uważają się za gwiazdy, ich mać. Dla nich to potwarz, usiąść na krześle, do którego mogą się troszkę przykleić. Dla nich nie jest najważniejsza moc słowa, którym władają, a wątpliwy splendor z tytułu tego, że to robią.

Przy drugim piwie Duduś zaczął już mocno upraszczać swoje przemyślenia, ale jego wieloletni kompan dokładnie rozumiał w czym rzecz. Dla Dudusia nawet podpis pod tekstem nie był tak bardzo istotny. Nie używał swojego nazwiska. Ba, nie używał żadnego nazwiska. Swoje prace firmował zwyczajnym „Duduś”, lub „Duduś Literat” jeśli uważał, że to co właśnie ukończył godne jest pisarza, a nie zwykłego pracownika redakcji. To nie tak, że nie miał żadnego szacunku dla współpracowników. Wielu z nich cenił, na swój specyficzny sposób. Nie dzierżył jedynie tej grupy narwańców, która dla byle sensacji rzucała wszystkie zasady w rynsztok i gnała ku sukcesowi. Szczęściem, w jego bezpośrednim otoczeniu było takich egzemplarzy niewielu. Unikał ich jak ognia, a jeśli już naczelny wymagał wspólnego spotkania, choć zdaniem Dudusia nigdy prawdziwie ważnego powodu jeszcze nie było, starał się znikać w kilka minut, powiedziawszy czym prędzej to, co do niego należy.
- No dobrze – rzekł Antek chcąc już skończyć ten temat. – Wróćmy może do kwestii tej chaty. Sprawy, która właściwie nas tu przywiodła. Jak sobie wyobrażasz tę legendę? Ustalmy koncept, punkt widzenia, relację chata – otoczenie. Zaczep się gdzieś, a ludowe bajania łatwiej nam będzie dopasować do potrzeb. – Zaczynała się intelektualna gra, którą obaj dżentelmeni uwielbiali. Nadszedł moment przerzucania się ideami, pomysłami i kierunkami myślenia. Oczywiście, dziewięćdziesiąt procent pomysłów będzie do odrzucenia, jednak pozostałe dziesięć powinno uformować się w bardzo zgrabny efekt. Właściwie zawsze tak było, czy Duduś pisał sam, czy też we współpracy ze Strażnikiem Ksiąg, jak czasem zwykł tytułować przyjaciela literat. Większość roboty, już tej koncepcyjnej, polega na odrzucaniu złych kierunków i wybieraniu tych właściwych.
- Rytuał wypędzenia. – Rzucił w zadumie Duduś. – To mógłby być niezły zaczep dla fabuły. Pomyśl, jakieś biedne dziecko, w zapadłej podlaskiej wsi, zostaje opętane. Zło i demony szukają bramy do przejścia w nasz wymiar. Pech chce, że mały Kajtek nadaje się do tego idealnie. Nie jest ani dobry, ani zły. Po prostu czysty. Dlatego siły nadnaturalne biorą go sobie na cel. Rozumiesz, ciasto do formowania. I tylko stara znachorka, i tylko w swojej chacie będzie mogła mu pomóc.
- Chyba dobrze kombinujesz – przytaknął Chomik. – Uśmiercisz dzieciaka?
- Może nawet spróbuję go uratować? – Duduś gładził się otwartą dłonią po potylicy, co zazwyczaj oznaczało procesy decyzyjne.
- Dobrze się czujesz? – Zaniepokoił się bibliotekarz. Próba ratowania dziecka z opresji nie leżała w naturze Dudusia, oczywiście tej literackiej.
- Tak, przecież przy obrzędzie rytualnym i tak musi popłynąć jakaś krew. – Mrugnął porozumiewawczo pisarz. – Poza tym, mój drogi, przy przepędzaniu sił nieczystych rozchodząca się energia o coś na pewno zaczepi. Straty, jak to mówią, muszą być.
- Wiesz, ściany chaty mogłyby zatrzymać falę uderzeniową.

„…A trawa wokół chaty na tysiąc lat pozostała czarna od spalenizny. Najobfitsze wiosenne deszcze nie były w stanie tchnąć życia w tę obumarłą ziemię.”

- Muszę to zapisać. – Duduś wyszperał swój wierny notatnik i skrzętnie zanotował.
- Pysznie, no to masz zakończenie swojej opowieści. Pozwól, że podsumuję co dotychczas ustaliliśmy. Po pierwsze, chata. Moim zdaniem konkretne jej umiejscawianie jest zbędne. Chata mogłaby być wszędzie. Po drugie, znachorka. Tu też nie ma większej potrzeby rozpisywania się. Ot, stara baba z kurzajką, która posiada moce jakie się filozofom nie śniły.
- To chata powinna dawać jej siłę.
- Poza domem chcesz jej odebrać przywileje?
- Osłabić, z resztą nie na tym się skupiamy. Nie chcę za wiele akcji poza chatą. Szybkie wejście w fabułę, bez szczególnego tła. Pamiętajmy, że ta legenda jest na zlecenie naczelnego.
- Dobrze, a co z brzdącem?
- „Dawno temu, kiedy góry dopiero przyjmowały swoje imiona, w małej wiosce zachorował Kajtek. Nikt nie wiedział jak mu pomóc. Z dnia na dzień chłopak słabł, a zrozpaczeni rodzice wylewali tysiące łez nad swoim synem.” Widzisz? Cyk i jest młody z chorobą. Teraz opętanie. Jak myślisz, lewitacja?
- Oklepane.
- Wymioty i bełkot?
- Duduś, błagam Cię, wysil wyobraźnię.
- Nocne spacery?
- Coś może w tym być. Ludzie od zawsze bali się lunatyków. Rozdział duszy od ciała, podróż astralna, takie historie.
- Ale to za mało, „Siódmej nocy choroby, stała się rzecz, która przeraziła i tak już wymęczoną rodzinę dziecka. Mały Kajtek wstał, podszedł do matczynego kufra i wyciągnął zwinięte w rulon arkusze papieru. Nie otwierał przy tym oczu, zdawało się, że jakaś tajemna siła prowadzi…”
- Duduś, chwila. Skąd w zapadłej wiosce, w biednej chałupie arkusze papieru? Przecież to nie był powszechny towar, a już szczególnie wśród raczej niepiśmiennego chłopstwa.
- Antoni, mój drogi Chomiku bibliotekarzu, czyżbyś jeszcze raz prosił o wykład na temat swobody twórczej autora legend?
- Oszczędź.
- To nie zadawaj głupich pytań.
„Malec usiadł na środku izby krzyżując nogi. Rozwinął dwa arkusze, ułożył jeden przy lewej ręce, drugi przy prawej i zaczął pisać. Jednocześnie obiema dłońmi. Lewą ręką pisał od lewej do prawej, prawą zaś of prawej do lewej, tworząc tym samym lustrzane odbicie tekstu.”
- Teraz do akcji musimy włączyć znachorkę. Pomyśl jak ją wprowadzić. I dlaczego, pomimo, że to siódmy dzień choroby, jak napisałeś, nie poszli wcześniej po żadną poradę. A ja udam się po kolejne piwo. Lecz tym razem ty stawiasz, kolego.
- Ja? Antoś, wiesz ile zarabia się w mojej profesji?
- A czy ty wiesz ile w mojej?
Panowie spojrzeli sobie w oczy, po czym po krótkiej chwili wybuchnęli śmiechem. Potem posmutnieli.
- Tiaa, pośmialiśmy, się, fajnie. Masz pieniążek, wydaj mądrze. – Duduś podał koledze banknot zapalając kolejnego papierosa. Ponad ich stolikiem kłębił się siwy dym, ale w Mewie głupie przepisy o niepaleniu przy piwie rozwiązano za pomocą tabliczki z wytłoczonym hasłem „Pomieszczenie dla niepalących znajduje się na zewnątrz budynku”. Naszemu literatowi najlepiej pracowało się przy paleniu fajek. Dużej ilości fajek. Na szczęście i Chomik popalał, więc nie dochodziło do konfliktu interesów.
- Szanowny zamawiał złociste z pianką? – Zapytał bibliotekarz stawiając przed literatem kufel dobrze schłodzonego, choć szczerze mówiąc, paskudnego w smaku piwa.
- Pianę to to piwo widziało co najwyżej przez szybę wystawy sklepowej. Ale dziękuję bardzo. – Duduś nie omieszkał skomentować jakości lokalowego trunku. Z resztą, w ogóle nie zwykł nie komentować. – Dobra gdzie my byliśmy? A, znachorka. Nie było jej w chacie wcześniej, to proste. Popatrz.

„Syn całą noc spędził w tej samej pozycji, poruszając się tylko wtedy, gdy kończył mu się arkusz. Nie reagował na płacze matki, głuchy pozostawał na głos ojca. Jedyna nadzieja na jakąkolwiek pomoc pozostawała w starej znachorce, mieszkającej w chacie pod lasem. Niestety, nieszczęśliwie dla ciężko doświadczanej rodziny, działo się to w czasie pełni. Tajemniczym czasie, w którym znachorzy zbierali się w magicznych miejscach i odprawiali sobie tylko znane obrzędy. Było to poza pojmowaniem zwykłych ludzi.”
- Proste?
- Błagam cię. Wyjechała? To trywialne. – Skwitował słowa Dudusia bibliotekarz.
- Przede wszystkim skuteczne, a poza tym mało istotne. Z resztą, idealnie wpisuje się w klimat. Ładnie cię proszę, nie zrzędź przy takich pierdołach. Zaraz kobiecinę wprowadzimy na salony.
- Do izby, chciałeś powiedzieć.
- Tak, tak.

„Rankiem ósmego dnia, nieoczekiwanie ktoś mocno zastukał w drewniane drzwi domu chłopca. Ukazała się w nich stara znachorka, która wiedziona sobie tylko znanymi instynktami, swe pierwsze kroki po powrocie skierowała do rodziny chorego.
- Czas smutny nastał w tym domu. Wieści szybko się rozchodzą, co z chłopcem? - Spytała u progu izby. Powiodła spojrzeniem po wnętrzu. Na środku siedział mały chłopiec i zapisywał kolejne karty papieru. Pod ścianą, przy domowym ołtarzu klęczała matka. Trzymając ręce na piersi, wznosiła modły do Starych Bogów. Ojciec siedział przy palenisku bezwiednie grzebiąc w wystygłym popiele.
Stara wieszczka podeszła ostrożnie do małego człowieka. Spojrzała na zapisane arkusze i w jej oczach zalęgł się strach tak wielki, że okoliczne drzewa rozszumiały się w Starożytnej Pieśni Lęku. Raz na tysiąc lat świat słyszał tę pieśń. Raz na tysiąc lat drzewa jednoczyły swe siły, by przekazać ludziom swoje ostrzeżenie.”


- Duduś.
- Tak?
- Starożytna Pieśń Lęku. Ki czort? Nigdy o tym nie słyszałem. – Podrapał się w skroń Chomik.
- Czytaj dokładnie, „raz na tysiąc lat”. Zwyczajnie miałeś dotąd pecha. – Roześmiał się pisarz. – Nie wiem, przyjacielu. Właśnie ją wymyśliłem. Ale przyznaj, że robi wrażenie.
- Tak, zaiste piorunujące. Na litość Boga, czy ty nie przesadzasz z zabawianiem się ze swoją wyobraźnią? Masz jakieś granice?
- Granice czego? – Ze szczerym zdziwieniem zapytał Duduś. – Granice wyobraźni? Dziękować Bogom, Demonom, i wszelkiemu ponadnaturalnemu stworzeniu, jeszcze do nich nie dotarłem. I mam wielką nadzieję nie osiągać ich jeszcze przez jakiś czas. Jeśli tak by się stało, mogę pakować manatki i zająć się czymś zupełnie innym. Co z tego, że nie ma takiej pieśni? Może była? Może ktoś, gdzieś w takową wierzył? Nie wiemy. Nikt nie wie. A właśnie dzięki nam, szeroka publiczność ma szansę ją poznać. A swoją drogą, to poważnie sądzisz, że ktoś zwróci akurat na to uwagę? Na takie detale?
- Gdyby ktoś analizował… - zaczął niepewnie Chomik.
- Gdyby ktoś analizował to tak, jak prawdopodobnie masz na myśli, to byłby to człowiek, którego nie ma jeszcze na świecie. – Skwitował wątpliwość przyjaciela. – Byłby to twój praprawnuk lub jego kolega, który nie radzi sobie z kolejnym tekstem i przyszedł po pomocną dłoń. Tylko ktoś posiadający twoje geny, po przeczytaniu tej historyjki mógłby drążyć temat tak głęboko, że doszedłby do wniosku, że to bujda. A ja Ci po raz kolejny tłukę do głowy, że w świecie wierzeń w siły potężniejsze niż kiedykolwiek poznaliśmy, takie właśnie pieśni mają rację bytu. To ich dom i kropka.
- Ciekaw jestem ile takich pieśni jest wymysłem cudaków twojego pokroju.
- Cudaków? Próbujesz mnie obrazić?
- Nigdy w życiu, miałem na myśli „twórców pisanej sztuki ludowej”. Poszedłem troszkę na skróty.
- Twoje szczęście. Otóż sądzę, że całkiem sporo. Z resztą, przecież to odwołania do pradawnych mocy, a drzewiej ludzie naprawdę wierzyli, że lasy mają swoje tajemnice, góry to śpiący Giganci, jeziora są łzami płaczących kobiet, a na przykład dwie z pomniejszych europejskich rzek, to brat i siostra, którzy wkurzyli Bogów. Idąc tym tropem, drzewa szumiące melodię są czymś wyjątkowo na miejscu.
- Niech będzie. Drzewa śpiewają Pieśń Strachu. Znachorka przerażona. Młody spisuje szatańskie wersety, matka modli się, ojciec dłubie w popiele.
- I ku ogólnej konsternacji, wygrzebuje śliwkę.
- Co takiego?
- A nic, taka mała myśl, nie wiem skąd się wzięła. Chodźmy dalej.

„- Widziałam kiedyś podobne pisma – wychrypiała znachorka. – Gdy dwa światy próbują łączyć się w jeden, potrzebują mapy. Drogowskazów, które nakierują je ku odpowiednim wrotom. Kiedy mapa zostanie ukończona, niewiele będzie w stanie zatrzymać zło, pukające już do naszych progów. A progi te, raz przekroczone, stają się gościną dla tego, kto przez nie przejdzie.
- Co radzicie, matko? – Drżącym głosem zapytał ojciec.
- Musimy zabrać chłopca do mojej chaty. Tylko tam będę mogła odprawić rytuał, który odegna nieczyste i pozwoli dziecku powrócić do żywych.
- Czy on jest martwy? – Tym razem odezwała się rodzicielka.
- Nie, jeszcze nie, ale do świata światła, też nie należy. Już nie. W tej chwili spowija go mrok, ale cienka nić życia nie została jeszcze przerwana. Zostało nam niewiele czasu. Czym prędzej powinniśmy się znaleźć w moim królestwie. Tam podejmę trudną walkę o odzyskanie chłopaka.”


- No widzisz? – Z zadowoleniem zapalił papierosa literat. – Wszystko się pięknie domyka. Jeszcze tylko trzaśniemy rytualik, odegnamy złego, wypalimy trawę wokół domu starej jędzy, i możemy uznać robotę za skończoną.
- Kolego, ale tak prawdę mówiąc, ułożyłeś historię, w której niewiele będzie miejsca na mistyczną chałupę. A to ona miała być centrum zdarzeń.
- Och, bądź pan spokojny. Niech tylko ten wesoły kordon, złożony z matki, ojca, nawiedzonego syna i parchatej baby przekroczy progi tego cholernego domu, a oczy wyjdą Ci z orbit. – Zatarł ręce zadowolony z nagłego pomysłu Duduś.
- Czekaj - Antoś znał ten błysk o oczach kumpla. - Chyba nie chcesz jej przemieniać w ósmy cud świata? To niedorzeczne.
- Si señor – odparł literat. – Masz rację, i to wyjątkowo w całej swojej wypowiedzi. Zamierzam ją nieco upięknić. I, no cóż, jest to trochę niedorzeczne.
- Skąd więc pomysł?
- A to akurat łatwe. Odbiorcy. Przypuszczam, że większość czytających to pań będzie martwić się losem dziecka, zatapiać się w detale świata przedstawionego i tak dalej. A chłopom dorzucimy troszkę właściwych krągłości tu i tam. Taki ukłon w stronę tatusiów, którzy będą tę legendę czytać po raz setny swojemu dziecku przed zaśnięciem. Poza tym, taka przemiana uwiarygodni cudotwórcze moce chaty.
- Ukłon powiadasz? Ciekawe masz ty określenia na dekolt. – Skwitował z rozbawieniem bibliotekarz.
- No, jak się dziewczę kłania, to dekolt odsłania. – Błysnął na szybko ułożonym powiedzeniem Duduś. – Chyba czas przetransportować towarzystwo. Mało to istotne jak dotrą do chałupy, więc może przejdźmy od razu do rzeczy.

„Choć dochodziło dopiero południe, ciemne chmury sprawiły, że świat począł tonąć w mroku. Wiatr hulał po pustych polach, ptactwo skryło się w gęstwinie pobliskiego lasu, by przeczekać niespodziewaną nawałnicę. Każde żywe zwierzę, wiedzione instynktem szukało schronienia. Zdawało się, że natura zamierza użyć największych sił, by wyładować swój gniew na ludziach. Lecz tym razem nie była to natura. Stara wieszczka dobrze o tym wiedziała, dlatego przyspieszyła kroku.
-Już prawie dotarliśmy. – rzekła do ojca, który na rękach niósł dygoczącego chłopca. –Jeszcze odrobinę wytrwałości i będziemy u celu. Zaklinam was jednak, byście oczyścili swoje serca i głowy. To, co ujrzycie nie jest częścią naszego wymiaru. Będziecie bardzo blisko tego, czego nie powinien doświadczać żaden człowiek.
Zbliżali się do domu znachorki. Z początku zdawał się być tylko malutką izbą, im bliżej jednak podchodzili, sprawiał wrażenie coraz większego i potężniejszego. Albo iluzja, albo magia sprawiała, że to co przed chwilą widzieli jako malutką chatynkę na skraju lasu, teraz jawiło się jako potężne domostwo. Czuli niewytłumaczalne ciepło i spokój, choć wokół szalały już pioruny i wichry. Niesiony przez ojca syn co chwilę naprężał wszystkie mięśnie, by po chwili wiotczeć niczym bezkostna lalka.


- Bezkostna lalka? Czy ty przypadkiem nie wypiłeś już o to jedno piwo za dużo? – Zatroskał się o stan głowy naszego literata bibliotekarz.
- Przecież stoję jeszcze, o co ci chodzi?
- Siedzisz, to po pierwsze. Po drugie, jaka bezkostna lalka? Widziałeś kiedyś lalkę kostną? Lalki z definicji nie mają szkieletów.
- Dramatyzm robię. – Próbował wyjaśnić przyjacielowi Duduś – Rozumiesz, takie napięcie. Wyobraź sobie tego chłopaka, ojciec ostatkiem nadziei i sił niesie go pośród burzy i huraganu, a ten raz się napręża, raz wiotczeje. Może być coś bardziej dramatycznego w takich okolicznościach? Zaufaj mi, bezkostna lala jest najwłaściwszym w tym miejscu określeniem. Może kiedyś producenci zabawek zaprojektują lalkę wyposażoną w egzoszkielet. I ta lalka będzie mogła przybierać różne formy napięcia wewnętrznego, co za tym idzie, raz będzie wiotczeć, raz się naprężać. Zupełnie jako ten dzieciak, o którym piszemy.
- Na miłość Boga…
- Którego, że tak z ciekawości zapytam? – Wciął się pisarz.
- … wszechmogącego. Jakie egzoszkielety? Duduś, ja Ci zaraz odetnę dostęp do piwa i wrócimy do sprawy, kiedy przestaniesz dryfować po nieznanych mi wodach.
- No dobrze, panie mądry i trzeźwy. Załóżmy, że pozbędę się, choć niechętnie, określenia „bezkostna lalka”. Co w takim razie proponujesz w zamian?
- Po pierwsze to papierosa.
- Przecież palę prawie cały czas.
- Tak, ale powinniśmy wyjść i zaczerpnąć świeżego powietrza. Zaczyna się tu robić duszno, co nie najlepiej wpływa na twoją kreatywność.
- To ty się czepiasz bezkostnej lalki.
- A ty ją wymyśliłeś. Moim zdaniem, chybiona idea. Wychodzimy. Pani Zosiu, my na moment się ulatniamy, ale dopilnuje pani łaskawie, żeby miejsce pozostało swobodne. – Poprosił barmankę Chomik. Panowie wstali i chwiejnym krokiem udali się do wyjścia.
- „Ja tu jeszcze wrócę, nie zostawię tego, ja tu jeszcze wrócę…”. - Zaintonował Duduś.
- Dobra, dobra, nie kończ, póki jesteśmy tu mile widziani. – Zmitygował przyjaciela kompan.
Przyjaciele wyszli przed Mewę. Noc już dawno zapadła, choć gdy zasiadali przy stoliku słońce jeszcze wysoko uśmiechało się z nieba. Pojawiły się gwiazdy, kosmos usiany miliardem małych światełek działał kojąco. Ulice zdążyły opustoszeć, tylko mknące taksówki i pojazdy z kogutami zakłócały spokój królestwa Boga Chorsa. Zasiadłszy na przyknajpianej ławeczce, koledzy poczęstowali się po papierosie.
- Naprawdę tak bardzo Ci doskwiera ta lalka, że aż musieliśmy wyjść z lokalu? Zazwyczaj zmuszasz mnie do przerwy dopiero, jak zupełnie odlecę w abstrakcyjne rejony.
- Nie, to był tylko pretekst. Cała ta opowieść mnie frapuje. A nie chciałem Ci przerywać przy stoliku, bo skończyłoby się jak zwykle ciut przydługim wywodem.
- Tak, miewam z tym pewne małe kłopoty. – Stwierdził trochę wesoło, ale i troszkę melancholijnie pisarz. – Wiesz, że lubię gadać, tak samo jak pisać…
- Wiem, ale ja nie o tym chciałem porozmawiać. Słuchaj, uważam, że ta legenda nie nadaje się do gazety. – Postawił śmiałą tezę Antoś. Teraz przygotowywał się na gromy ze strony Dudusia.
- Ależ co takiego opowiadasz? Jeszcze kilkanaście minut temu oskarżałeś mnie o wprowadzenie do organizmu zbyt dużej ilości piwa, a teraz bredzisz, jakbyś co najmniej wpadł do kadzi z dobrze przyswajalnymi przez skórę narkotykami. Nie nadaje się? To napisz, kurwa, lepszą. – Dudusiowi aż nozdrza zaczęły pulsować z nerwów. Bo jak to? Oto jego najlepszy kompan i druh miesza z błotem efekty pracy. Ich wspólnej pracy.
- Nie Dudusiu, to nie tak. Zwyczajnie uważam, że jest za dobra na tę gazetę. Ma potencjał, który zniknie w morzu podrzędnej pisaniny, jaką drukujecie w każdym numerze. Teraz mi zapewne powiesz, że to szkic jeno i ją rozbudujesz w przyszłości. Że stanie się kiedyś powieścią. A obaj doskonale wiemy, że to gówno prawda. Mnie jest zwyczajnie smutno patrzeć, jak marnujesz swoją pracę i talent na tę gazetę. I nie pieprz mi tu o potyczkach intelektualnych z Naczelnym. Nie gadaj bzdur o napełnianiu michy dzięki pisaniu legend. – Chomik twardo patrzył na Dudusia. Dwumetrowy drab o złotym sercu, jakim był Antoni Chomik bibliotekarz, naprawdę troszczył się o przyjaciela. A doprawiony kilkoma złocistymi piwami robił się wręcz nadopiekuńczy. Kwestia marnowania Dudusiowego talentu również stanowiła punkt prawie obowiązkowy każdego posiedzenia obu panów. Czasem Antoś mówił to ze świętym przekonaniem, czasem tylko dla żartu albo podkręcenia pisarza. Wkurzony literat pracował znacznie bardziej efektywnie. Co prawda, takie irytowanie Dudusia zazwyczaj podnosiło odsetek ofiar w danej legendzie, ale takie straty Antoś był w stanie przyjąć na swoje barki i sumienie.
- Historie, Chomiku. – Odpowiedział Duduś.
- Często Cię rozumiem, ale jeszcze częściej nie nadążam.
- Historie, jest ich do opowiedzenia co najmniej z tysiąc. Jeśli nie więcej. Nie skupiam się na powieści z prostej przyczyny. Musiałbym związać się z bohaterem, może grupą bohaterów i opowiedzieć jedną historię.
- Każdy przecież może mieć swoją, osobną. – Nie zgodził się bibliotekarz.
- To nic, nadal będą tworzyć tę jedną, wspólną. Nie ma znaczenia, że każdy z nich będzie miał inną przeszłość, inne pochodzenie, czy rozbieżne doświadczenia. Wszystko musi się opierać na założeniu, że prędzej czy później ich losy się splotą, by doprowadzić do zakończenia opowieści dotyczącej pewnego podmiotu. A ja nie chcę się wiązać na tak długo z jedną linią.
- Bzdura, przecież istnieje mnóstwo powieści wielowątkowych. Historie się przeplatają w wielu punktach, ale są osobnymi bytami. Tak jak na przykład autostrady. Biegną sobie ze wschodu na zachód, południa na północ, lub jak tam wymyślił ich twórca. A przecież się przecinają.
- Kiepski przykład. Przecinają się, w teorii, bezkolizyjnie. Czyli historia „A” przebiega bardzo blisko historii „B”. Nad nią, pod nią, ale nie przez nią. Podążając za twoją analogią, historia „A” musiałby zjechać ze swojego toru i dołączyć do historii „B”. Więc jej droga by się skończyła. Finito. W miejscu zetknięcia coś definitywnie należałoby zakończyć.
- Połączone dwie historie, to przecież zupełnie nowa. – Nie dawał za wygraną Chomik. Swego czasu, przy dłuższym posiedzeniu nad trunkami i drukami, przysiągł sobie, Dudusiowi oraz pradawnym Bogom, o których akurat czytali, że zmotywuje przyjaciela do napisania kolejnej powieści. – Powiem Ci co jest istotą problemu. Boisz się.
- Co takiego? – Duduś aż się poderwał z ławeczki – Ja się boję? A może wyjaśnisz uprzejmie, czego się boję?
- Nie wiesz? Już Ci mówię. Boisz się poświęcić na dłużej. Obawiasz się oddania jednej sprawie, bo czujesz, że utkniesz albo ci się znudzi. Idziesz na skróty siedząc tylko przy legendach. W porządku, poświęcasz im dużo czasu i uwagi. Pomijając te pisane na odwal się. Ale mimo wszystko boisz się wsiąknąć na dłużej. Pytanie zasadnicze brzmi „dlaczego?”. Dlaczego pisarz boi się pisać? Talentu ci nie brakuje. Czas i materiały masz. Po pomoc i konsultacje zawsze masz do kogo przyjść. O każdej porze dnia i nocy. Wiesz przecież. A jednak pozostajesz przy krótkiej, no czasem nieco dłuższej formie. Zastanów się, opowieść o chacie skończymy pewno na dwa, góra trzy razy. Dzisiaj już wątpię, choć to możliwe. A przecież pisałeś już powieści, całkiem udane. Nagrodę masz na koncie. To nie zobowiązuje?
- Zobowiązuje. Dostarczam przecież moim czytelnikom świeżą porcję rozrywki każdego tygodnia. Czy jak tam często wychodzi to pismo.
- Tak, i jeszcze za marketing i reklamę robisz. Może zacznij pisać też hasła promocyjne. Twoje ostanie zdanie zasługuje na nagrodę gównianej reklamy roku.
Pierwsze skrzypce grał już alkohol. Nie wiadomo ile trwałaby jeszcze ta bezowocna przepychanka słowna, gdyby nie rozległ się pojednawczy głos pani Zosi.
- Te, mądralińscy, długo jeszcze zamierzają tak pierdolić? Zamykać już czas. Porządni klienci poszli do domów, czy gdzie tam planują dzisiaj spać. Tylko wasze manele zostały przy stoliku, i wy, dwie nieszczęsne łajzy, szukające natchnienia nad szklanką piwa. Zabierać mi się raz, dwa i nie wcześniej jak jutro przed piętnastą mogę was dalej gościć. Dzisiaj bar zamknięty. Koniec tego bajdurzenia.
- Tak jest pani Zosiu. – Wspólnie odpowiedzieli przyjaciele i zebrali się do poskładania swoich klamotów. Z barmanką nie ma żartów. To wiedza powszechna.
- A my jeszcze nie skończyliśmy – powiedział Antoś.
- Dopiero zaczęliśmy, mój drogi, dopiero zaczęliśmy…

Dokończymy za kilka dni

& :szufla

--
"A poza tym sądzę, że należy ***** ***" Kato Starszy Folklor, legendy i historia Bułgarii. Po mojemu.

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
Kontynuujcie, uduś, kontynuujcie

--
Prowizorka na stałe

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
peggypumpkin - Superbojowniczka · 6 lat temu
takie przerywniki lubię. Wincyj!!!!!!!

pies_kaflowy
pies_kaflowy - Bęcwał Dnia · 6 lat temu
Dobre to!

--

panna_pika
panna_pika - Bojowniczka · 6 lat temu
czekam na część dalszą

--
https://www.youtube.com/watch?v=-C0MNgdgGQw
Forum > Kawały Mięsne > [Duduś Literat] Jak rodzą się legendy (Część I).
Aby pisać na forum zaloguj się lub zarejestruj