Witam. Przedstawiam wam moje debiutowe opowiadanie. Proszę o wyrozumiałość i tylko dobre opinie, no dobra te złe też mogą być, oby konstruktywne. Pisząc to, inspirowałem się widzianymi filmami, przeczytanymi opowiadaniami Pilipiuka i stylem Donata Szyllera w "Martwe dziwki idą do nieba".
No właśnie, ponieważ jest tu bardzo dużo nawiązań do znanych filmów, bajek itd, mały konkursik na zachętę: kto znajdzie najwięcej nawiązań wygrywa. Nagrodą jest wiekuisty splendor i chwała, a jeśli to za mało, zwycięzca może mieć do mnie jedno (w granicach rozsądku) życzenie. (np. daj mi okejkę za to, a za to, zmień zdjęcie na takie, na którym jesteś... - i tu można wymyślać)
(przepraszam, za dziwne odstępy, kopiowałem z edytora tekstu i trochę wyszło dziwnie, oraz za błędy, których nie zauważyłem, kiedy to czytam widzę to co chcę widzieć, a nie co jest na prawdę, do tego dysleksja i mamy ambaras). Dobra koniec biadolenia, czytamy:
Dzielnica Koszmarów.
Mała Dorotka włożyła dorodną dynię do koszyka na zakupy.
-Po co ci to? Zjesz? Zapytała matka.
-Nie. Dziś halloween, chce zrobić świecznik. Odpowiedziała. -Niech ci będzie, ale zrobisz dynię i o dziewiątej śpisz.
-Ale mamo! Adrian się przebierze i będzie chodził po cukierki. Opowiadał mi. Ja też tak chcę.
-Bez dyskusji. Brat jest starszy więc go puszczę. Ty moja droga masz dopiero pięć lat i nie chcę, żebyś miała koszmary.
-Pięć-sręć. Obraziła się mała.
Kierowany dłonią Dorotki i jej ojca nóż, wbił się w skórkę warzywa. Zatoczyli nim koło i otwarli wyciętą przykrywkę. Następnie mała zaczęła wybierać miąższ. Po kilku minutach pomarańczowa kula była pusta.
-Jakie chcesz zrobić oczy? Okrągłe, czy groźne trójkąty? Zapytał tata. -Okrągłe. Uśmiechniętą buzię i dwa wystające zęby. Zaśmiała się.
-I to będzie straszne?
-Nie musi być straszne. Chce żeby była kochana. Córeczka wytłumaczyła.
Była ósma wieczorem, kiedy po kolacji i kąpieli Anna zabrała dziecko do sypialni. Ułożyła Dorotkę w łóżeczku i otuliła kołdrą.
-Zapal świeczkę, boje się ciemności.
-No pewnie. Po to właśnie ją zrobiłaś. Matka wskazała lampion. Jak ją nazwiesz? -Goofy. Bo też ma takie zęby i jest śmieszna. Odparło dziecko.
Halloween to noc dziwów i magii. Większość przestała wierzyć w duchy oraz inne stworzenia świata mroku i bajek. Niestety mylą się. Kiedy świeca zapaliła się, powstał nowy byt. Tułów, ręce i nogi wyrosły pod dynią. Zarówno Anna, ani Dorotka nie mogły tego widzieć. Nieświadomie stworzyły nowego osobnika w innym świecie. Świecie fantazji, gdzie trafiają wszystkie istoty wymyślone przez człowieka
Lądowanie na chodniku nie było przyjemne. Nagi przybysz pomasował obolałe członki.
-Oho! Nowy. Popatrzyła na niego zamiatająca ulicę kobieta. Coś było z nią nie tak. Zielona skóra, wyłupiaste oczy i ten smród Nowy przybysz rozejrzał się dookoła. Na pozór wszystko wydawało się w porządku, ale drobne szczegóły dawały do myślenia. Popatrzył na szyld po drugiej stronie ulicy; Bazyliszek & Meduza co. rzeźby, handel hurt i detal.
-Na. Ubierz to, bo straszysz dzieci. Przerwała mu sprzątaczka i podała kawałek worka na śmieci.
Idź do urzędu dla nowoprzybyłych, tam ci wszystko wytłumaczą. Więzów 3/4. Dodała widząc jego skołowanie.
Dyniogłowy wyrwał dwa otwory w worku i założył ubogi przyodziewek. Podtrzymując nowe gacie ruszył chodnikiem przed siebie. Całe miasto wydawało się niezwykle ponure. Wszystkie drogi i chodniki wyłożone były kostką brukową, jak w latach 1800. Archaiczne lampy gazowe rozświetlały deptak i okoliczne domy. Stalowe antyczne płoty i bramy pokrywała rdza. Prze chwilę myślał, że trafił nie do dawnej epoki. Jednak samochody jeżdżące pomiędzy karetami, świadczyły o tym, że panuje tu dwudziesty pierwszy wiek. Tyle tylko, że mało kto go się trzymał. Nie wiedząc jak trafić pod wskazany adres postanowił zatrzymać taksówkę. Na postoju dla taryf czekał czarny facet na równie czarnym koniu. Odskoczył przerażony, gdy podszedł bliżej okazało się, że koleś nie ma głowy.
-Dokąd, dyniogłowy przyjacielu? Teraz dopiero zauważył, że tajemniczy jeździec posiada łeb. Trzymał go pod pachą i wcale to mu nie przeszkadzało w rozmowie.
-Więzów 3/4.
-Wskakuj. Taksówkarz przesunął się na siodle, robiąc miejsce za sobą.
Koń pędził jak szalony, trzymane jedną ręką lejce naruszały miejscowy kodeks ruchu drogowego. Styl jazdy taryfiarza pozostawiał wiele do życzenia; przekraczał prędkość, a kiedy trafiali na czerwone światła po prostu przelatywał nad nimi. Po dziesięciu minutach jazdy dotarli na obrzeże dzielnicy. Skąd ta pewność? Jedną przecznicę dalej panował zupełnie inny klimat. Tam rosły soczyście zielone drzewa, kiedy te tutaj były szaro bure. Tam świeciło słońce, a na horyzoncie wyrastała tęcza. Tutaj panował półmrok, a po niebie latały nietoperze. Zresztą szyld przy drodze był jednoznaczny. Opuszczasz dzielnicę Horror
-Dwadzieścia pięć pięćdziesiąt. Przewoźnik zażądał opłaty. -Eee? -Inteligentnie odparł pasażer i spuścił zawstydzony wzrok.
-Nie masz waluty?! To jak ty to sobie wyobrażasz? Mam dzieci, gdybym każdego woził za darmo, szybko z małych zombie zamieniłyby się w szkielety.
-Przykro mi, jestem tu nowy. Nic nie wiem. Obiecuję oddać w przyszłości. Przyrzekł zażenowany gapowicz.
-Oho, takiego. Jeździec był wściekły i przeszedł na niemiłe gesty. Jedziemy do Shlomo, on tutaj rządzi. Większość biznesów należy do niego, w tym i mój. Jeśli wrócę bez kasy połamie mi wszystkie kości.
-Nie moja sprawa. Nie dam, bo nie mam! Co zrobisz, zabijesz mnie?
Wielki miecz błysnął złowróżbnie. Klinga przystawiona do gardła była ostra jak brzytwa.
-Coś tak jakby. Wskakuj i nie irytuj mnie. Shlomo może tylko potnie ci ten tępy baniak. Cierpliwość taksówkarza wyczerpała się ostatecznie.
Nie miał wyboru, wskoczył ponownie na konia.
Shlomo był ogrem. Wielkim, zielonym i spasionym monstrum. Sam w sobie był już dość przerażający, ale fakt, że był bossem mafii roztaczał aurę horroru. Trząsł całą dzielnicą koszmarów. Handel prochami, wyłudzenia, porwania, to był jego chleb codzienny. Dla przykrywki prowadził goblińską restaurację i kilka innych interesów. W tym firmę taksówkarską. Shlomo i jego chłopacy siedzieli właśnie na zapleczu restauracji i okładali bejzbolem frajera bez kasy.
-Popatrz na jego ryj. Jest szkaradny, kaprawa morda cwaniaczka. Powiedział gliniany golem i przywalił kijem w dynię. Bity kaszlnął i splunął pestkami.
-Chciałeś wydymać Shlomo? No to teraz Shlomo wydyma cię. Kij znowu opadł boleśnie.
-Ja nic nie wiem! Nie chciałem! Przepraszam! Darł się bity.
-Jak nie wiedziałeś!? Co nie wiedziałeś?! Przesłuchujący dostawał szału. Każdy zna Shlomo i panujące tu zasady.
-Ale ja dopiero się tu pojawiłem. Nie wiem kim jestem, ani skąd się tu wziąłem -Franek, który dzisiaj jest? Shlomo zapytał jednego z pomocników.
-Pierwszy listopad, może mówić prawdę. Odpowiedział wielkolud. Jego ciało pokrywały szwy oddzielające płaty skóry odmiennych karnacji. Dwie elektrody wystawały mu z szyi.
-Sprawdź w bazie danych. Polecił podwładnemu ogr.
-Jest czysty. Nie ma go jeszcze w ewidencji. Powiedział po chwili stukania w klawisze komputera/
-Hymm. Shlomo popadł w zadumę.
Może znajdziemy rozwiązanie. Z punktu widzenia prawa nie istniejesz. Twoja kaprawa morda jest przerażająca. Odpracujesz dług. Powiedział spoglądając w uśmiechniętą buzię dyniogłowego. Stwory mroku boją się takich rzeczy.
-Jak się nazywasz? Zapytał Franek.
-Nie wiem. Pamiętam małą dziewczynkę mówiącą Goofy. Wysapał pobity.
-Ot teraz jesteś Goofy Buźka Pestkowski. Chłopaki wystawią ci lipne papiery na to nazwisko. Powiedział golem. Widząc, że łomot jaki mu spuścił dał się we znaki, pocieszył go: -Spokojnie. Do wesela się zagoi. Każdy z nas tak zaczynał. Graj uczciwie i rób co ci mówią, a niedługo będziesz bogaty. Pan Shlomo potrafi docenić oddanie.
Rozwiązali go i wymusili złożenie przysięgi wierności. Skołowany Buźka potwierdził wszystko, nie widząc innego wyboru.
Tylne drzwi wypadły nieoczekiwanie pod kopnięciem olbrzymiego kopyta. Światło wdarło się na zaplecze, oślepiając trzech