Alkohol ma to do siebie, że wyzwala w ludziach dziwne zachowania. Jedni stają się agresywni, inni chcieliby się przytulać, a jeszcze inni odwalają naprawdę chore akcje. Dzisiaj poznamy kilka historii tych ostatnich.
Każdy ma swoje sekreciki, których ujawnienie ciągnęłoby za sobą mniejsze lub większe konsekwencje. Ktoś na Reddicie zapytał o takie dotyczące pracy i okazało się to prawdziwą kopalnią ciekawych historii.
Kto powiedział, że historia musi być nudna? Jeśli wzięlibyśmy
pod uwagę również i mniej znaczące z dziejowego punktu widzenia ciekawostki, to okaże się, że przeszłość miewała swoje
dziwaczne, niekiedy mocno niepokojące momenty. No bo w końcu
jakie ma znaczenie fakt, że ojciec jednego z najsłynniejszych
faraonów, którego grobowiec odwiedzany jest przez setki tysięcy
osób rocznie, grzmocił swoją siostrę, a efektem owego grzmocenia
było dziecko wyjątkowo wręcz „zdezelowane”?
#1. Rodzice Tutenchamona prawdopodobnie byli rodzeństwem
Tutenchamon zmarł w
wieku zaledwie 19 lat. Był człowiekiem mocno schorowanym, kulawym
(jego lewa noga była szpotawa), z przerośniętymi biodrami i
wydatnym brzuchem. Według przekazów, egipski władca miał być
jednak muskularnym, przystojnym mężczyzną, który zginął w
wyniku nieszczęśliwego wypadku podczas wyścigów rydwanów.
Problem w tym, że współcześni historycy, którzy dokładnie
przyjrzeli się mumii króla, wyrażają swoją wątpliwość wobec
tej historii. Stan zdrowia Tutenchamona był tak nędzny, że faraon
prawdopodobnie spadłby z rydwanu, zanim ten w ogóle by ruszył…
Wiele wskazuje na to, że władca skonał na skutek komplikacji po
złamaniu nogi. Przy okazji odkryto, że egipski pan miał mocno
zaburzoną równowagę hormonalną swego organizmu, która to miała
być genetyczną przypadłością całej jego rodziny.
Mimo że do dziś
trwają spory o to, kim byli rodzice Tutenchamona, jedno z
ostatnich badań rzuciło nowe światło na tę sprawę – wygląda
na to, że tatą schorowanego króla mógł być faraon Echnaton, który to
utrzymywał seksualne kontakty z własną rodzoną siostrą. To
tłumaczyłoby to, jak wielką genetyczną „pomyłką” był ich
syn…
#2. Thomas Edison –
twórca laleczki Chucky?
Przerażające
mordercze kukiełki to jeden z najbardziej lubianych przez twórców
kina grozy motywów. I trudno się dziwić – gadające laleczki o
niewinnych twarzach potrafią naprawdę nieźle zryć beret
wrażliwego widza. Dzisiaj co druga zabawka przemawia ludzkim głosem
i w zasadzie nikogo to specjalnie nie dziwi. Tymczasem pierwsza próba
zalania rynku mówiącymi lalkami miała miejsce ponad 130 lat temu,
a autorem produktu, który miał wprawić dzieciaki w osłupienie, był
nie kto inny, jak sam Thomas Edison! W 1877 roku stworzył on
fonograf – urządzenie do odtwarzania dźwięku zapisanego na
pokrytym folią cynową walcu, po którym przesuwała się igła z
diamentowym czubkiem. Pierwsze fonografy obsługiwano za pomocą
korbki, jednak z czasem wprowadzono mechanizm sprężynowy.
I takie
właśnie ustrojstwo zamontowano w metalowym korpusie lalki dla
dzieci, która trafiła do sklepów w 1890 roku. Ta mocno
przerażająca zabawka recytowała beznamiętnym, „przykrytym”
zakłóceniami głosem kobiety wierszyki dla maluchów (pewnie coś
w stylu „One, Two, Freddy's Coming For You”).
Niestety, próba
podbicia zabawkarskiego rynku przez Edisona skończyła się porażką
– po pierwsze lalka była cholernie droga, poza tym mechanizm łatwo
ulegał awarii, a jakość dźwięku przypominała potępieńcze
wycie zbłąkanej duszy pośród trzasków i szumów w krematoryjnym
piecu. Żadne dziecko nie wyrażało chęci posiadania takiego
dziadostwa w swoim domu.
#3. Sztuczne szczęki
wykonywano kiedyś z zębów zabitych żołnierzy
Na początku XIX
wieku protetyka dentystyczna była jeszcze w powijakach.
Zapotrzebowanie na sztuczne szczęki i konieczne do ich wyrobu
„zamienniki” zębów było jednak ogromne. Tutaj dobrze sprawdzała się
kość słoniowa. Wykonane z niej elementy protezy łączone były za
pomocą fortepianowych strun.
Na rynku też
pojawiały się znacznie droższe alternatywy dla zamożnych
bezzębnych przedstawicieli wyższych klas społecznych. Niektórych
stać było na zakup protez, przy produkcji których wykorzystano
prawdziwe ludzkie zęby. Najczęściej wyrywano je żebrakom lub
najuboższym obywatelom, którzy za parę monet zgadzali się oddać
swoje uzębienie tym, którzy bardziej go potrzebowali.
W drugiej dekadzie
XIX wieku europejski rynek zębowych protez nagle rozkwitł. Pojawiło
się wówczas całkiem sporo sztucznych szczęk z ludzkimi zębami.
Skąd ten nagły rozkwit branży? Ano dzięki Napoleonowi! 18 czerwca
1815 roku stoczył on swoją ostatnią bitwę, która zapisała się
w historii jako jedna z najważniejszych batalii w dziejach świata.
W tej krwawej potyczce wzięło udział ok. 200 tysięcy żołnierzy.
Kiedy wojenny kurz opadł, na placu boju leżało 30 tysięcy trupów.
Nieboszczykom zęby niepotrzebne, a popyt na protezy był przecież
niemały, więc już wkrótce pośród zgliszczy i stygnących zwłok, krzątać się zaczęli, uzbrojeni w obcęgi, poszukiwacze „łupów”.
Wyrwane denatom zęby czyszczono, segregowano i tworzono
zestawy gotowe do sprzedaży.
Dentyści z całej
Europy chętnie kupowali sznurki z zębami ukradzionymi trupom z
Waterloo. Ząbki takie wygotowywali, szlifowali i dopasowywali do
szczęk z kości słoniowej. Ciekawostką jest to, że szczerbate
trupy żołnierzy rzadko kiedy miały usuwane trzonowce. Przede
wszystkim dlatego, że popyt na nie był niewielki, a wyrwanie tych
zębów wymaga naprawdę sporej siły.
#4. Najkrótsza bitwa w
historii trwała 38 minut
Na mocy porozumienia
zawartego pomiędzy władzami Anglii i Niemiec, w 1890 roku Zanzibar
stał się brytyjskim protektoratem, a w zamian za zrzeczenie się
swoich interesów w tym kraju, Niemcy dostali pod swe władanie jedną
z wysp na Morzu Północnym, znajdujący się w Namibii Pas Caprivi
oraz mieli prawo do kontrolowania wybrzeża wokół największego
miasta Tanzanii – Dar es Salaam. Rządzący Zanzibarem sułtan Hamad
ibn Suwajni respektował tę umowę, jednak po jego śmierci
dokonany został przewrót i do władzy dostał się Chalid ibn
Barghasz – polityk, który bardzo chciał uwolnić się spod
brytyjskiego jarzma.
Brytyjczykom, którzy pragnęli na tronie
Zanzibaru widzieć wyznaczonego przez siebie władcę i którym
bardzo nie odpowiadały niepodległościowe ciągoty Barghasza, postawili ultimatum – albo ten czym prędzej abdykuje, albo
spuszczony zostanie mu łomot. O 9 rano 27 sierpnia 1896 roku, dwa
dni po przejęciu władzy przez sułtana, ten otrzymał od
brytyjskiego konsula informację o wypowiedzeniu Zanzibarowi wojny.
Momentalnie zaczął się ostrzał z ustawionych przed portem pięciu okrętów
wojskowych, a do przeszło 900 obecnych na lądzie żołnierzy
złożonych z lokalnych mężczyzn dołączyła brytyjska piechota
morska w liczbie 150 osób.
30 minut później martwych już było
500 wiernych sułtanowi wojowników, natomiast po stronie brytyjskiej
nie było śmiertelnych ofiar (jeden tylko podoficer został poważnie
ranny). Tymczasem Chalid ibn Barghasz dał dyla ze swojego pałacu i
ukrył się w niemieckim konsulacie, co uratowało mu życie. Po 38
minutach wojna angielsko-zanzibarska się zakończyła.
#5. Amerykański
prezydent, który wierzył w zabobony, został zamordowany chwilę po
oddaniu swojego „szczęśliwego” amuletu
William McKinley był
25. prezydentem USA. Na samym początku jego kariery pewien oponent, w
dżentelmeńskim geście, wręczył mu czerwony goździk, aby
przyniósł mu szczęście podczas politycznej debaty, która
właśnie miała się odbyć. Włożywszy kwiatek do butonierki,
McKinley wystąpił przed zgromadzonymi i świetnie sobie poradził,
dzięki czemu wygrał wybory do Kongresu w 1887 roku. Odtąd
William wierzył, że czerwony kwiatek faktycznie przynosi mu
szczęście i często miał on go przy sobie, a nawet ozdabiał
kwiatkami swój gabinet. Polityk miał w zwyczaju dawać swój
„amulet” różnym osobom, a następnie szybko zastępował go
nowym goździkiem, który to umieszczał w kieszonce swej
marynarki.
W 1901 roku, parę
miesięcy po tym, jak McKinley zaczął odbywać swoją drugą
prezydencką kadencję, głowa państwa pojawiła się na światowych
targach w Buffalo, gdzie spotkała się ze swoimi wyborcami.
Podczas tej imprezy polityk zamienił parę zdań z 12-letnią
dziewczynką o imieniu Myrtle. „Muszę dać ten śliczny kwiatek
drugiemu malutkiemu kwiatuszkowi…” - rzekł William do dziecka i
wręczył jej wyciągnięty z butonierki goździk. Dosłownie kilka minut później
w brzuchu prezydenta utkwiły dwie kule wystrzelone z pistoletu Leona
Czolgosza – syna polskich imigrantów zafascynowanego ideologią
anarchistyczną i wierzącego, że głowa amerykańskiego państwa
jest wrogiem klasy robotniczej.
McKinley zamach ten
przeżył i trafił do szpitala. Przez moment była nawet nadzieja,
że polityk wróci do zdrowia. Niestety, Williamowi najwyraźniej
zabrakło szczęśliwego goździka, bo po tygodniu leczenia w ranę
wdała się gangrena i wkrótce prezydent wyzionął ducha.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą