Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

O tym, jak zgubiłem trzy rzeczy jednego dnia

75 458  
512   61  
 i10 pisze: Jakbym nie wspominał to najmilsza ma psa o imieniu Zmora. Ów pies ma dwa chromosomy X czyniące go suką i pełen pysk zębów, czyniących go niezwykle wydajną mobilną rozdrabniarką rzeczy pozostawionych w zasięgu psiego ryja.
Jakimś sposobem na walkę z tą przypadłością jest umieszczanie przedmiotów, których przerobienia na wióry wolimy uniknąć, jak pieniądze, telefony komórkowe, telewizory – wyżej. Ponieważ jednak nie miałem pomysłu, w jaki sposób umieścić wyżej meble, nie wychodząc jednocześnie przed naszymi znajomymi na parę czubów oczekujących powodzi w centrum miasta, pojawiały się na nich pewne – jak mawia mój dentysta – ubytki.

Najpierw najmilsza kupiła płyn przeciwko gryzieniu psów. Ponieważ środek był produkcji filipińskiej, a załączona instrukcja została przetłumaczona jakimś translatorem i w dość niesamowitym haiku informowała, że „popłynieć strusia, Cienka twoja labrador, lekko wibruje1 zaś Zmora to nie żaden labrador tylko zwykły kundel – nie miałem pewności co konkretnie powinniśmy polewać. Psa, meble czy strusia? I jakiego strusia? Ostatni wers dotyczył wstrząśnięcia przed użyciem – to akurat było łatwe.

Najmilsza poszperała w internecie  i poinformowała mnie, że w kulturze filipińskiej struś jest stworzeniem mitycznym,  a żeby być precyzyjnym – nie  występującym, strusie żyją w Afryce i to musi być jakaś przenośnia. Zatem  na wszelki wypadek psikałem Zmorę i te fragmenty wyposażenia mieszkania, które uważałbym za smaczne gdybym był psem, aż do momentu, gdy z części mebli zaczęła odłazić okleina. System ewidentnie się nie sprawdzał. Poza odbarwieniem mebli, które wyglądały jakbyśmy przeżyli zalanie (lub powódź), jedynym zauważalnym efektem było, że pies przestał żreć karmę jeśli nie spryskaliśmy jej wcześniej „strusią wodą” – jak nazywaliśmy specyfik.
Sprzedawca w zwierzęcym sklepie wyjaśnił nam, że po pierwsze - tłumaczenie instrukcji rzeczywiście może nie być idealnie precyzyjne, bo akurat w tym miejscu powinno radzić by „cienką strużką płynu” polewać rzeczy, których pies ma nie masakrować, a po drugie, istotnie – są psy, które się od tego środka uzależniają, widocznie „jakimś niesamowitym zbiegiem okoliczności” nasz piesek akurat do tej sześćdziesięciopięcioprocentowej grupy należy i może lepiej będzie kupić mu gumową kość.
Powiedział też, że są pokazy psów, ale nie żadne walki, i że na tych pokazach psy rozszarpują przedmioty, najczęściej opony, nawet od ciężarówek. Napomknął, że dla najbardziej widowiskowych psów są nagrody. Najmilsza stanowczo stwierdziła, że nasza Zmorusia jest za malutka, ja zaznaczyłem, że oczywiście poradziłaby sobie z oponą tira, jednak przegryzałaby się przez nią dwa dni, na koniec wyłażąc jak obcy z brzucha Sigourney Weaver, co z pewnością komuś mogłoby się spodobać, jeśli oczywiście miałby cierpliwość, żeby tyle czekać. No i zapytałem, co to konkretnie są za nagrody.
- Nie wiem, może tysiąc złotych.
Powiedziałem, że hej, za tysiąc złotych to ja tam chętnie sam pójdę, przegryzę oponę tira i to będzie dopiero widowisko! a najmilsza powiedziała, żebym się nie wygłupiał i że poprosimy tę kość.
- Chyba, że zechcą państwo przetestować nowy, podobno bardzo skuteczny środek, produkcji USA. Testowany na dzikich psach dingo  – sprzedawca, rozpoznawszy w nas koneserów, na koniec wyjął z dolnej półki specyfik z górnej półki.
Jednak zdecydowaliśmy się na kość.
Ta okazała się rozwiązaniem tyle skutecznym, co tymczasowym. Zmorka przerabia na kauczukowe wióry jedną kość tygodniowo. Jeśli wymieniamy je przed kompletną dezintegracją – nie rozdrabnia nic ponadto.
No i w środę taka kość się skończyła.
 
Tutaj jest dobry moment i idealne miejsce, bym kompletnie odbiegając od tematu podzielił się z Wami swoim przemyśleniem na temat ludzi piszących pod tekstami dłuższymi niż nagłówek gazety „za długie, nie przeczytałem”. Nie mam pojęcia, co chcą w ten sposób osiągnąć. Osobiście uważam to za przejaw braku mózgu, ponieważ czego innego przejawem może być publiczne chwalenie się swoim, tak poważnym ograniczeniem? Jest tożsame z zachowaniem osoby, która podczas spotkania towarzyskiego kompletnie nie wiedząc co powiedzieć, a jednak pragnąc zaznaczyć swoją obecność,  podnosi rękę, wstaje, oznajmia „zesrałem się w gacie”, po czym siada. Dość żenujące? Nie dla nich. Te wpisy są ponurym przejawem promocji głupoty i zdurnienia młodzieży i nie bardzo mam pomysł jak z tym walczyć, oprócz tego, że będę miał ubaw z osób, które nie przeczytawszy tego fragmentu zdecydują pochwalić się swoimi zasranymi portkami w komentarzach. Choć mam nadzieję, że takich nie będzie2.
- No i wybaczcie język – dodaję, żeby wyglądało, że nadal kontynuuję opowieść.
Kończąc ten wtręt nie na temat, już wracam i wskakuję do głównego strumienia zdarzeń.

W środę kość się skończyła, a ja zgubiłem kosmetyczkę. Takie jakby pudełko na szminki. Nie to, że swoje, jakbym miał swoje pudełko na szminki to do najmilszej mówiłbym pewnie „chłopie...”, a zresztą zostawmy ten temat. No więc zgubiłem kosmetyczkę najmilszej. W sposób magiczny, bo nie dotykając jej ani nawet nie widząc.
- Gdziejestmojakosmetyczkaprzecieżtuleżała – zarapowała do mnie jedyna gwiazda na ponurym nieboskłonie mojego życia koło południa, gdy wróciłem z piwnicy wypompowany pompowaniem rowerów.
- O umiłowana, onejżto nie brałem.
Nie, nie, wygłupiam się, wcale tak nie powiedziałem..
- O umiłowana, onejżto JA nie brałem – …tylko tak.
- Akurat, nie brałeś. Na pewno gdzieś mi schowałeś. Przynajmniej mógłbyś mi pomóc szukać zamiast pisać te swoje głupotki.
Przypomniało mi się, że po ostatnim praniu koło tapczanu leży nieposkładana sterta moich ubrań. Leży na stercie ubrań z wcześniejszego prania. A z kolei tamta sterta…
- Słoneczko, ja ci tę kosmetyczkę znajdę, ale pod jednym warunkiem.
- A jakim?
- Poukładasz mi rzeczy do szafy.
- Sporo tych rzeczy – zastanowiła się moment – wiedziałam, że mnie i10 wrobisz, ale zgoda.
Dla mnie - bomba, zabrałem się do poszukiwań metodycznie. Najpierw sprawdzając miejsca oczywiste. Półka pod lustrem, szafka najmilszej…
- Sprawdzałaś w torebce?
- Dwa razy.
- Sprawdź trzeci.
- Dobrze. Nie ma!
…i jej torebka.
Następnie miejsca mniej oczywiste, ale prawdopodobne.  Szczelina za pralką, szafki w kuchni, lodówka, kosze na śmieci. I w końcu miejsca  nieprawdopodobne, czyli wszystkie inne. Sprawdziłem na przykład za obrazem, na żyrandolu, na szafie, w zupie, a godziny mijały. Znajdowałem rzeczy dawno zagubione, z których stratą zdążyłem się pogodzić, a nawet o niej zapomnieć, jak plaster żółtego sera3, otwieracz do konserw4 i duża ćma5. Otwierając zamrażalnik po raz trzeci, doszedłem do wniosku, że moje metodyczne poszukiwawcze do niczego nie prowadzą, zasiadłem do komputera, znalazłem w internecie odpowiednie forum i wydrukowałem odpowiedni fragment porady.
Uzbrojony w nowonabytą wiedzę (i wydruk) najpierw odznaczyłem, że zgodnie z regułami przeszukanie będzie odbywało się w porze dziennej, i niezgodnie z regułami przez osobę odmiennej płci, ale chrzanić to. Następnie wezwałem najmilszą do dobrowolnego wydania przedmiotu.
Przyjąłem oświadczenie, że lokalizacja przedmiotu nie jest jej znana i zaproponowałem odświeżenie pamięci przez zamknięcie na parę dni w piwnicy.
- W piwnicy! – ucieszyła się najmilsza.
- Chcesz, żeby cię zamknąć? – informacje z policyjnego forum dyskusyjnego nie mówiły o podejrzanych zamknięcia  pragnących. Najmilsza powinna skruszeć i dobrowolnie wydać przedmiot przeszukania, jeśli nie – należało, stosując odpowiedni zamach, wypróbować metodę walenia po głowie książką telefoniczną i/lub topienia w wannie.
- W piwnicy przecież byłam -  zapiszczała, w chwilach radości przechodzi na ultradźwięki - tam mogłam zostawić! Daj klucze.
Nieszczęśliwie to właśnie była druga rzecz, którą zgubiłem. Podczas poszukiwań położyłem gdzieś klucze, a mogłem je położyć dosłownie wszędzie. Nawet na żyrandolu czy w zamrażalniku, ponieważ przeszukiwałem wszystko. Przystąpiliśmy do wspólnych poszukiwań. Tym razem kluczy, bo mieliśmy pewność, że są gdzieś w domu.
Czterdzieści minut później najmilsza znalazła kosmetyczkę. Nie, nie w swojej torebce. Właściwie to znalazła to, co z niej zostało. Wiele małych fragmentów kosmetyczki, zmieszanych z wieloma małymi fragmentami gumowej kości. Pośród tej plastikowo-gumowej – idealnej na wykonanie podłoża dla bardzo małego kawałka autostrady – mieszanki leżała szczotka do włosów w formie układanki puzzle 3D – poziom „Kopciuszek na amfetaminie” oraz nietknięta reszta zawartości kosmetyczki.
A kluczy nadal nie było. Znalazłem je kolejne pół godziny później skrzętnie schowane na środku stołu. Nie mogły być bardziej widoczne, podejrzewam, że najmilsza podrzuciła je gdy nie patrzyłem.

Początkowo planowałem pojechać do marketu rowerem, no po coś go pompowałem, jednak zrobiło się późnawo, więc wziąłem samochód. W sklepie dla zwierzaków kupiłem Zmorze kość i karmę, a w chemicznym nową szczotkę do włosów i nową kosmetyczkę – zlecenie najmilszej.
Chwilę pokręciłem się po stoisku z promocjami, to są takie kartony w których obok chińskich czapek po złotówce wystawione są chińskie kombinerki po złotówce, chiński sznurek, albo suwmiarki. No wielki, tani misz-masz. Czasem można tam wypatrzyć świetną, całkowicie niepotrzebną rzecz, na przykład narzędzie, które zepsuje się w drugiej sekundzie używania, albo wielkie, oprawione w ramkę ćmy, jednak tym razem niczego nie wypatrzyłem, więc wróciłem do domu.
A potem pojechałem jeszcze raz do sklepu i jeszcze raz kupiłem kość i karmę.
Bo gdzieś pomiędzy płaceniem w pieskim  sklepie, a powrotem do domu zapodziałem reklamówkę z psimi zakupami i to była trzecia zgubiona rzecz i jedyna, która się nie odnalazła.
Wieczorem najmilsza widząc, że jest mi przykro sprzątnęła kumulację stert moich ciuchów i „specjalnie dla moich głupotek” założyła fanpejcz na fejsbuku.
Więc w powyższym tekście użyłem słów „bomba”, „uzbrojony”, „USA” oraz „zamach”. Teraz już dwukrotnie.
Ciekawe, czy pracownicy CIA mogą opatrywać podejrzane teksty dopiskiem „tl;dr”?

 
Napisałbym pisownię oryginału, ale nie mam na klawiaturze „ć” z kreską po obu stronach, „r” z ogonkiem, takiego jakby drzewka i odwróconego do góry nogami „j”.
2 Wcale nie mam takiej nadziei. Niech piszą i niech płoną! Buuuhahahaha!
3 Na szafie.
Na szafie.
Taka oprawiona w ramkę. Też na szafie 6.
6 Malowanie sufitu dwa lata temu i kolacja zjedzona na drabinie, bo chciałem szybko skończyć.

Oglądany: 75458x | Komentarzy: 61 | Okejek: 512 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

19.04

18.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało